Czas na Teatr 2024. Notatki z 3 edycji festiwalu

  • 21.11.2024
  • CZAS CZYTANIA: 13 min
Czas na Teatr 2024. Notatki z 3 edycji festiwalu

Zrobiłam to! Kupiłam karnet (taka tam drobna inwestycja) na festiwal teatralny Czas na Teatr, który odbywa się w Teatrze Muzycznym w Poznaniu. Zamierzam spędzić tu 7 dni i obejrzeć oraz doświadczyć jak więcej. Niżej znajdziesz moje wrażenia ze wszystkich tych przeżyć.

Zapewne będę je pisać późnymi godzinami wieczornymi, po powrocie z kolejnych spektakli czy koncertów, a to oznacza, że… myśli na pewno będą wyprzedzały słowa. Żeby nie było, że nie ostrzegałam! :) 

Czas na Teatr – dzień pierwszy

Tegoroczna edycja rozpoczęła się 21 listopada. W czwartek. Dla mnie niby dzień jak co dzień – zaczęłam go pobudką w Warszawie, kilka godzin spędziłam w pracy, a potem fruu na pociąg, którym dojechałam do Poznania. 

Przede wszystkim dojechałam jednak na dość mocno wyczekany przeze mnie spektakl. 

Drogi Evanie Hansenie, Teatr Muzyczny w Poznaniu

Dość długo zastanawiałam się, jak zacząć pisać tu i teraz o tym musicalu. I chyba najprościej będzie, jeśli zrzucę tu bombę, czającą się w odmętach mojego mózgu. Być może potem będzie już tylko łatwiej.

Uwaga, to ten moment. 

Dla mnie spektakl Drogi Evanie Hansenie nie jest o tym, że #niejesteśsam. 

Dla mnie spektakl Drogi Evanie Hansenie mówi o przejmującej do szpiku kości samotności oraz o tym, jak – często właśnie z jej powodu – pragniemy być kimś innym, żyć innym, nawet pożyczonym, życiem. Jedno nie wyklucza drugiego, żeby było jasne. Drugie z kolei nie ujmuje temu, że to #niejesteśsam finalnie wybrzmiewa. Ale ważniejsze dla mnie jest to, że można być sobą. I to jest wystarczająco dobre. 

To tyle, jeśli chodzi o bombę. 

Co jeszcze mogę napisać po pierwszym obejrzeniu tego musicalu?

Przede wszystkim podtrzymuję zdanie, że bardzo podoba mi się jego warstwa muzyczna. Jak to powiedział Dariusz Tarczewski, kierownik muzyczny, mamy tu do czynienia z powiewem nowoczesnego musicalu. Ta muzyka naprawdę niesie, a jeszcze grana na żywo… raj dla duszy.

I kilka słów o wizualizacjach. W 99% moich doświadczeń z wizualizacjami w teatrze nie jestem ich fanką. Tutaj – rzecz się nie zmienia. Przykro to mówić, ale w większości są nijakie, niewiele wnoszą. Czasem nie wiedziałam, na co patrzę, innym razem wyglądały dość przypadkowo, zawsze natomiast dekoncentrowały. 

Wspomnę tu jeszcze o dzisiejszych kreacjach kilku postaci. 

Pierwsze primo – Marcin Franc to perfekcyjny Evan Hansen. Pomijam, że to rola jego marzeń i prawdopodobnie w dużym stopniu rozkminił ją sobie na długo przed dostaniem roli. Trzeba jednak spojrzeć na to, jak on aktorsko prowadzi tego bohatera, jak świetnie – i to często mikrogestami – oddaje stan psychiczny Evana, jego nerwicę lękową, jego neurotyczność. Oraz to, jak umiejętnie to wszystko dozuje w zależności od tego, w którym momencie spektaklu jesteśmy.

Drugie primo – duże wrażenie zrobiła na mnie Kasia Tapek jaki Heidi, czyli matka Evana. Według mnie to ważna postać. Mocno w swojej historii nieoczywista. I choć czasem to „skarbeńku” irytowało, to całość jest ciekawa. Jedna z ostatnich scen, a przy tym ostatnia piosenka Heidi dziś poruszyła mnie chyba najbardziej ze wszystkich (ale to pewnie będzie się zmieniać przy każdym kolejnym oglądaniu, bo tak – wrócę). 

I trzecie primo – dużą sympatią zapałałam do Jareda w wykonaniu Maćka Zaruskiego. To kolejna BARDZO nieoczywista postać. Z jednej strony taki ziomuś, którego nie da się lubić, bo jest interesownym spryciarzem, a z drugiej… no właśnie. Z drugiej to trzeba zobaczyć, bo widać.

*

Po spektaklu Teatr Muzyczny w Poznaniu zorganizował także krótki panel dyskusyjny z Kasią Tapek, Ulą Laudańską, Marcinem Francem oraz wspomnianym już Dariuszem Tarczewskim. Poprowadziła go Sonia Kobylańska-Jóźwik. Ale o tym, mam nadzieję, napiszę więcej innym razem. 

Czas na Teatr – dzień drugi

Zaczęłam od oglądania słońca wschodzącego nad ulicami Poznania – rzadki widok. Później dosłownie na chwilę podreptałam do Collegium Maius na dwa referaty w ramach konferencji naukowej „Terapia w musicalu. Musical jako terapia. Emocje – afekty – psyche”. Nie powiem, ciekawe to było doświadczenie po 15 latach wrócić na chwilkę do tej akademickiej atmosfery. Mam też kilka wniosków: Wydział Filologii Polskiej i Klasycznej UAM wygląda zdecydowanie ładniej niż moja Alma Mater. Jednocześnie wciąż uważam, że język, którego wymaga się w pracach naukowych, albo którego po prostu używa się w nich już z przyzwyczajenia, jest sztywny, nieprzystępny i nudny. A szkoda, bo przecież mówienie o musicalu to sama przyjemność. 

Następnie szybki teleport do Auli Artis na widowisko muzyczne, jakim są „Depesze”, oryginalnie grane w warszawskim Teatrze Rampa. Ten fenomen zaczął się w sali klubowej, ale – jak podczas panelu dyskusyjnego wspomniała Marta Zalewska – sam fan club zespołu Depeche Mode powiedział, że ten materiał jest zbyt mocny na tak małą scenę. Właśnie dlatego „Depesze” szybko zostali przeniesieni na Dużą Scenę i goszczą tam tak od 24 marca 2023 roku. 

Poznańskie występy (bo w ramach festiwalu zespół zagrał „Depeszy” dwukrotnie) były chyba pierwszym wyjściem tego tytułu w pełnej jego krasie poza warszawskie mury. A reakcje publiczności (oraz pytania zadane podczas panelu dyskusyjnego) mogą wskazywać na to, że był to całkiem dobry krok. 

Czas na Teatr – dzień trzeci

Dzisiaj był prawdziwy wyścig z czasem! Praca, dwa spektakle i jeden koncert. Ale warto było szaleć tak! Nawet jeśli teraz te słowa piszę DOSŁOWNIE ostatkiem zarówno sił, jak i świadomości. Dlatego bez zbędnego przedłużania, do rzeczy. 

Drogi Evanie Hansenie, Teatr Muzyczny w Poznaniu

Tak, widziałam drugi raz w ciągu 3 dni. I nie żałuję. Zwłaszcza że i tak połowa obsady była inna niż w czwartek, dzięki czemu od razu mam porównanie.

Ważne jest jednak to, że podtrzymuję wszystko, co napisałam wcześniej. Już wiem, że na pewno będę próbowała zebrać te wszystkie myśli w formę recenzji, także wait for it. ALE już teraz mały spoiler (wcale nie, bo trąbi cały Internet musicalowy o tym). Marcin Franc jako Evan Hansen jest fenomenalny i bezbłędny. 

Tyle na teraz. 

Apetyt na czereśnie, Teatr Muzyczny w Poznaniu

Oczywiście, że MUSIAŁAM. Inaczej bym się udusiła. Agnieszka Osiecka i jej teksty to ogromna część mojego życia. Prędzej czy później musiałam więc pojawić się i na Apetycie. Na szczęście, dzięki festiwalowi Czas na Teatr udało się to względnie szybciej. 

I co? 

I jest bardzo kameralnie, wręcz intymnie. Jest słodko-gorzko, jest zabawnie oraz refleksyjnie. Jak to u Agnieszki Osieckiej. Apetyt na czereśnie, mimo że od jego powstania minęło już ponad 50 lat, wciąż jest tekstem niezwykle aktualnym, trafiającym do kolejnych pokoleń. Co z jednej strony cieszy, a z drugiej smuci. Okazuje się bowiem, że mimo upływu lat wciąż jako społeczeństwo nie umiemy w relacje. W życie też niekoniecznie. 

Ci zaznajomieni z oryginałem zauważą, że scenariusz jest skrócony. W trakcie prac usunięto także z niego niektóre określenia, nazwy własne czy ustrojowe aluzje, które zdarzało się Osieckiej umieszczać w swoich tekstach. Czy spektakl na tym dużo traci? Raczej nie. Sami aktorzy powiedzieli podczas panelu dyskusyjnego, że ich nadmiar (również charakterystyczny dla Osieckiej) mógłby być dla widzów przytłaczający. 

Całość jest przyjemnym obrazkiem, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na mniejszej scenie byłby jeszcze cieplejszy i bardziej intymny. Poza tym wszystko w tej wersji Apetytu na czereśnie jest proste: kostiumy, scenografia, ruch sceniczny. Wszystko poza emocjami. A tych nie brakuje, tak u aktorów, jak i u widzów. 

Ponownie poświęcę też kilka zdań Kasi Tapek, która jako Kobieta, czy też uwspółcześniona Zosia, pasuje do przedstawicielek płci pięknej rodem z wizji oraz tekstów Osieckiej. Jest kobieca i dziewczęca jednocześnie, jest poważna, ale potrafi również odpiąć wrotki. Jest stanowcza, ale i uległa. A w tym wszystkim – na pewno jest zagubiona. A to jest piękne. 

Przy okazji wczorajszego spektaklu miała też miejsce (pra)premiera płyty z piosenkami z Apetytu na czereśnie. Uczestnicy Czasu na Teatr mogli od razu kupić krążek dla siebie. Inni muszą poczekać do zakończenia festiwalu.

B.L.UES, koncert Mai Kleszcz

Rzutem na taśmę zdążyłam także na koncert Mai Kleszcz, koncert składający się z twórczości Bogdana Loebla – poety oraz autor wielu wspaniałych tekstów do piosenek Tadeusza Nalepy.

Całość bardzo kameralna, bo na scenie była tylko wokalistka i akompaniujący jej Wojciech Krzak. 

Bluesowo, vintage’owo i przyjemnie. Choć smutno, jak to często przy bluesie bywa. 

Czas na Teatr – dzień czwarty

Poznań niedzielnie przywitał dzień deszczem, więc pozwoliłam sobie od rana najpierw na odrobinę odpoczynku. Taki festiwal to bardzo intensywne doświadczenie. Na refleksje przyjdzie (może) jeszcze pora, dlatego teraz, bez zbędnego przedłużania, przejdę od razu do dzisiejszych wrażeń. 

Café Luna

Na pierwszy ogień Café Luna. Nie było dla mnie pierwsze zetknięcie z tym tytułem, widziałam go wcześniej. I chyba właśnie dlatego z jeszcze większą przyjemnością znowu zasiadłam na widowni. 

Napiszę to wprost: Anna Sroka-Hryń jest w tej roli naprawdę fantastyczna. Bawi, wzrusza, dotyka i przekonuje do siebie tych, którzy na pierwszy rzut oka nie pasują do obrazka. 

Spektakl ten, oparty na motywach prosto z filmów Almodóvara, nie jest łatwy. Dużo w nim ludzkiego dramatu, który każdy na swój sposób rozumie. Nieheteronormatywność jest tu zaledwie dodatkiem. Choć trzeba przyznać, że barwnym oraz pokazanym nie tylko z charakterem, lecz także z klasą.

Niezmiennie zachwyca mnie też fakt, jak Anna Sroka-Hryń, a raczej... jak Agrado potrafi zjednywać sobie ludzi, rozkochiwać ich w sobie. Ubrana w skąpe ubranie błyszczące cekinami, w rzęsach jak wachlarze i z cekinami na twarzy namawia ludzi do wyjścia na scenę, wyznawania miłości i innych takich. A przecież, zgaduję, nie każdy wie, na co się dokładnie pisze, gdy kupuje bilet na Café Luna.

Na koniec jeszcze niski ukłon w stronę muzyków towarzyszących głównej bohaterce wieczoru. Nie dość, że dobrze się bawią, to jeszcze jak grają! Ta muzyka niesie! Po prostu. 

13 randek DaNuty. Rinn piosenki o miłości, koncert Kasi Dąbrowskiej

Jeśli istnieje równoległy świat, w którym można słuchać (prawie) wyłącznie Kasi Dąbrowskiej, to bardzo proszę o zameldowanie mnie tam. Natychmiast. Nie wiem, ile lat trwa już to zauroczenie głosem Kasi (znaczy wiem, ale na co nam ta matematyka…). Ono zresztą nie mija, raczej rośnie z każdą kolejną okazją. 

Dziś taka okazja się znowu nadarzyła. Nie udało mi się w Warszawie, więc na koncert 13 randek DaNuty trafiłam w końcu w Poznaniu. Nie jest to pierwsza współpraca Kasi Dąbrowskiej z Urszulą Borkowską (odpowiedzialną za aranżacje). Mam też nadzieję, że nie ostatnia, bo wychodzą z tego rzeczy naprawdę dobre. Jazzowe aranżacje bardzo pasują nie tylko do samej wykonawczyni, ale też do tekstów piosenek wykonywanych niegdyś przez Danutę Rinn. Powiedziałabym nawet, że nadają im nowego oblicza, zdmuchują kurz i odkrywają tę twórczość przed kolejnymi odbiorcami. 

Koncert nie jest też po prostu odśpiewywaniem następujących po sobie kolejnych piosenek. Każdy utwór poprzedza krótsza lub dłuższa narracja, która wzrusza, rusza, ale przede wszystkim bawi. Czasem do łez. Mimo rozpisanego scenariusza (autorstwa Magdy Smalary), znajduje się też czas na improwizacje, więc żaden występ nie będzie taki sam. A to dodaje całości tylko uroku.

Czas na Teatr – dzień piąty

Pierwsze primo: nie mogę uwierzyć, że to już 5 dzień festiwalu. A po drugie primo: ten dzień miał wyglądać nieco inaczej. Generalnie poziom ogólnego zmęczenia sprawił, że dialog wewnętrzny wyglądał mniej więcej tak, że pińcet razy rezygnowałam najpierw z pójścia na jedyny zaplanowany dziś spektakl, potem na oba, potem na jeden z dwóch. Skończyło się tak, że byłam na obu (ta, zdziwienie maksymalne). Odchoruję (pewnie bardziej dosłownie niż w przenośni) później. 

Boginie, spektakl dyplomowy

Tutaj zaliczyłam chyba pierwsze małe rozczarowanie na tym festiwalu. Usłyszałam dużo pochlebnych słów na temat tego dyplomu, a… chyba nie do końca mnie kupił. Po pierwsze STRASZNIE stereotypowy. A w sięgnięciu po herstorie i odwrócenie optyki nie ma (przynajmniej w tej konkretnie propozycji) już niczego nowoczesnego czy zaskakującego. 

Do tego, niestety, trudno było zrozumieć część słów. Tak przez problemy z nagłośnieniem, jak i przez niewyraźną dykcję. 

Ale żeby nie czepiać się aż tak, to powiem również coś dobrego. Dwie postaci, dwie boginie podobały mi się nawet bardzo. Dziewczyny grające Afrodytę i Atenę dały radę – i wokalnie, i charyzmatycznie. Ale najprzyjemniejsza była chyba i tak muzyka. 

Operette für zwei Schwule Tenöre, BKA-Theater Berlin

Jak ja się cieszę, że nie odpuściłam i dotarłam na ten spektakl. Ledwo żywa, ledwo ciepła, ale dotarłam, usiadłam i co sobie podoświadczałam, to moje. 

Najciekawszym elementem tego wieczoru było dla mnie oglądanie (i słuchanie!) spektaklu po niemiecku. W języku, którego prawdopodobnie nie używam tak długo, jak długo się go kiedyś uczyłam. I jasne nie zrozumiałabym wszystkiego, dlatego dzięki wielkie za napisy, ALE i tak rozumiałam zadziwiająco dużo!

Jest to bardzo prosty spektakl. Widać, że przygotowywany pod kątem ewentualnych wyjazdów. Kompaktowa scenografia, 5-osobowy zespół. Do ogarnięcia. Czy jest wykonany perfekcyjnie? Nie bardzo. Czy jest to innowacyjne? A skąd! Czy to przeszkadza? W ogóle. Zresztą dwaj głównie bohaterowie – w tych rolach Felix Heller i Torben Rose – naprawdę dobrze śpiewają.

Było zabawnie, było refleksyjnie i wzruszająco. Oraz bardzo współcześnie. No bo hej, śpiewanie o szampanie ze sklepu Aldi albo o Ikei to jest coś. 

Największe wrażenie zrobiło na mnie jednak ich realne zaangażowanie w temat. Widać, że grają o czymś, co dobrze znają i na czym bardzo im zależy. Pod koniec spektaklu padają słowa, których nie pamiętam dokładnie, więc je sparafrazuję: bez marzeń trudno byłoby myśleć, że będzie dobrze. Jest dość spora część mnie, która kibicuje tego rodzaju projektom. W końcu ktoś sobie je prawdopodobnie wymarzył, a dzięki temu ktoś inny może mieć nadzieję. 

I, o losie, jak bardzo żałuję, że zabrakło mi już sił na panel po spektaklu. Biła z tych ludzi taka dobra energia.

Czas na Teatr – dzień szósty

Dziś bez zbędnych wstępów, od razu przejdźmy do tematów przewodniego dzisiejszego dnia. 

Gala musicalowa z wręczeniem nagród

Nie byłam na ubiegłorocznej gali. Słyszałam jedynie różne plotki, ploteczki, więc na nic się nie nastawiałam. I dzięki temu mogłam chłonąć doświadczenia niczym czysta kartka atrament. 

Ta gala, w reżyserii Eweliny Adamskiej-Porczyk, byłaby ciekawym zlepkiem pojedynczych scen z różnych spektakli, gdyby nie to, że… nim nie była. Była za to zaaranżowanym minispektaklem, w którym kolejne utwory płynnie się przenikały. Gdyby nie to, że zgranie terminarzy tylu aktywnie działających artystów graniczyłoby z cudem, to… spokojnie można by to grać częściej i gęściej. A w tej sposób zaznajamiać widzów z różnorodnością polskiej sceny musicalowej. Ale właśnie, apropos tej różnorodności to mam JEDNO ALE do wyboru repertuaru. Wiem, że festiwal Czas na Teatr to dziecko Teatru Muzycznego w Poznaniu. Myślę jednak, że na liście znalazło się ciut za dużo utworów z poznańskich spektakli.

Usłyszałam utwory doskonale mi znane, np. Personal Jesus z Depeszy Teatru Rampa, Pod papugami z obłędnego Jednego serca granego w Teatrze Muzycznym Roma czy poznańskiego Kombinatu, do którego mam ogromny sentyment. Najbardziej cieszę się jednak z piosenek m.in. z Draculi, A statek płynie czy Wiedźmina. Czy teraz jeszcze bardziej chcę dojechać na te tytuły? NIE WYKLUCZAM. 

Żal mi tylko odrobinę, że niektórych głosów, np. fenomenalnego Kuby Szyperskiego, było mniej niż więcej. Ale… jest potencjał na przyszłość.

W trakcie Gali zostały także wręczone różne nagrody branżowe. Zacznę od tych, których jest mniej. Nagrodę im. Maryny Miklaszewskiej za całokształt twórczości artystycznej w dziedzinie musicalu i teatru muzycznego otrzymał Konrad Imiela. Z kolei Natalia Kujawa oraz Maciej Pawlak zostali przez jury docenieni i wyróżnieni jako młodzi twórcy musicalowi (czyli tacy przed 35. rokiem życia). 

Odbyło się także wręczenie nagród w ramach drugiego Ogólnopolskiego Plebiscytu Premier Musicalowych 2023/2024. Oto wyniki:

  • Najlepsza reżyseria światła i projekcje w musicalu 2023/2024: Katarzyna Łuszczyk | SIX
  • Najlepsze kostiumy musicalowe sezonu 2023/2024: Anna Chadaj | Dracula
  • Najlepsza scenografia musicalowa 2023/2024: Grzegorz Policiński | Dracula
  • Najlepsza choreografia musicalowa 2023/2024L Michał Cyran i Maciej Glaza | Deszczowa piosenka
  • Najlepsza reżyseria musicalowa 2023/2024: Ewelina Adamska-Porczyk | SIX
  • Najlepsza aktorka musicalowa w roli drugoplanowej sezonu 2023/2024: Maria Tyszkiewicz | tik, tik… BUM!
  • Najlepsza aktorka musicalowa w roli głównej sezonu 2023/2024: Małgorzata Chruściel | SIX
  • Najlepszy aktor musicalowy w roli drugoplanowej sezonu 2023/2024Maciej Zaruski | Deszczowa piosenka
  • Najlepszy aktor musicalowy w roli głównej sezonu 2023/2024Marcin Franc | Kopernik, tik, tik… BUM!, Dracula
  • Najlepsza piosenka musicalowa sezonu 2023/2024: Trójka z przodu | tik, tik… BUM!
  • Najlepsza premiera musicalowa sezonu 2023/2024: tik, tik… BUM!

Na wrażenia z samego plebiscytu przyjdzie pewnie jeszcze czas, ale póki co wspomnę tylko, że brawa dla Marii Tyszkiewicz, która przełamała „zmowę” milczenia i powiedziała kilka słów do mikrofonu po odebraniu statuetki. Niby nic, a jednak coś!

Czas na Teatr – dzień siódmy. I ostatni

Proszę Państwa, dobiega końca ta ciekawa, intensywna, niespodziewana przygoda. I to kończy się z przytupem, bo na deser – najlepsza premiera zeszłego sezonu, czyli…

Tik, tik… BUM!, Teatr Muzyczny ROMA 

Jest w tym musicalu coś, co mnie rusza i wzrusza. Może to, że od kilku lat mam już tę magiczną „trójkę z przodu”? A może dlatego, że opowiada on o żyćku, takim prawdziwym żyćku bardziej niż wiele z topowych musicali? Nie wiem. ALE na pewno chciałabym mieć taką tapetę w swoim przyszłym mieszkaniu (nie musi to być taki apartament jak u Michaela…).

Podczas panelu Marcin Franc wspominał o tym, że na oryginalnej scenie, czyli na Novej Scenie Teatru Muzycznego ROMA tytuł ten ma w sobie jeszcze więcej kameralności oraz intymności. Nie sposób temu zaprzeczyć, ALE uważam, że i tak całkiem nieźle poradzili sobie z przeniesieniem tytułu na znacznie większą przestrzeń Auli Artis. 

Chciałabym też w tym miejscu powiedzieć kilka słów o Piotrze Januszu imion wszelakich (kto został na panelu po spektaklu, ten wie, o co chodzi). Lubię gościa, no lubię go w tej roli (i nie tylko w tej). Prawdopodobnie nie jest to najbardziej oczywisty wzór „aktora musicalowego”. Prawdopodobnie nie jest pierwszym skojarzeniem po usłyszeniu tego hasła. Chociaż… jeśli o mnie chodzi, to chyba właśnie może być. Ma charakterystyczny wokal, potrafi stworzyć postać, ma sznyt dramatyczny, więc sporo z tego, co prezentuje na scenie ma więcej odcieni, głębi oraz smaczków. I za to mu chwała niech będzie na wieki wieków. W przypadku Michaela ta dramatyczność przemawia do mnie prawdopodobnie najbardziej, bo wierzę temu bohaterowi, wierzę w jego zmagania oraz w jego prawo do cieszenia się tym, na co zapracował. 

A tak na marginesie, to był mój trzeci raz z tym spektaklem (prawdopodobnie nie ostatni). I jak zwykle po wyjściu z teatru najbardziej, najbardziej, najbardziej chcę krzyczeć sama do siebie, że actions speak louder than words, czyli… NIE GADAJ, RÓB. Czego sobie i Tobie życzę. 

Przeczytaj także:

Ładowanie...

Masz do mnie romans?

Jeśli chcesz o coś zapytać, podpowiedzieć mi temat,
o którym mogę napisać lub chcesz ze mną porozmawiać,
to pisz śmiało o każdej porze dnia i nocy.

kontakt@jizasykut.pl