
Czas na Teatr 2025. Notatki z 4 edycji festiwalu
- 19.11.2025
- CZAS CZYTANIA: 16 min

To znowu ja i mój ulubiony sport ekstremalny: osiem dni festiwalu Czas na Teatr z karnetem w ręku i kompletnym wyczerpaniem fizycznym. Listopadzie, jesteś wspaniałym miesiącem! Po raz kolejny na kilka dni przeprowadziłam się z Warszawy do Poznania i mam zamiar chłonąć ile się da.
Klasycznie już będę pisać dzień po dniu – prosto po spektaklach, zanim dopadnie mnie rozsądek albo senność. Czy to będzie uporządkowane? Nie sądzę. Czy szczere i pełne emocji? Jak zawsze.
W tym roku część tytułów już widziałam, ale czy to ekscytuje mnie mniej. Nie bardzo. Choć zdecydowanie wnoszę, żeby za rok był więcej pozycji spoza Warszawy.
Czas na Teatr 2025 – dzień pierwszy
Moje życie lubi rutyny, więc i w tym roku będę łączyć festiwal z pracą. Co prawda wyciągnęłam kilka wniosków i nawet wcieliłam je w życie, ale wciąż – praca sama się nie zrobi. Dlatego i dziś zaczęłam od kilku godzin pracy, by następnie wsiąść do pociągu (nie byle jakiego) i przyjechać do Poznania. Z zaskakująco małym opóźnieniem.
Potem szybkie ogarnianie i skok do teatru. W tym roku festiwal Czas na Teatr zaczyna się z przytupem od Gali musicalowej z wręczeniem nagród zdobytych w Ogólnopolskim Plebiscycie Musicalowym. A tym, co przegapili, przypominam, że opublikowałam tekst, w którym dzielę się tym, na kogo i dlaczego zagłosowałam w tym roku.
Przeczytaj: Ogólnopolski Plebiscyt Musicalowy 2024/2025 – na co i dlaczego zagłosowałam?
Gala musicalowa z wręczeniem nagród
W tym roku za całokształt Gali Musicalowej odpowiadają Agnieszka Płoszajska i Michał Cyran. Duet, który stworzył także nominowane w wielu kategoriach musicale Heathers oraz Jesus Christsuperstar.
To moja druga Gala Musicalowa. Nie zamierzam powiedzieć, że jedna była lepsza, a ta jest gorsza. To, co najważniejsze – obie były inne. I na swój sposób wyjątkowe.
Usłyszeliśmy hity z wielu tegorocznych premier, m.in. Quo Vadis, Cabaretu, Heathers, Wicked, Jesus Christsuperstar, Hair, Rent czy Romeo i Julii. W formie wideo można było też posłuchać głosu twórców, reżyserów, kompozytorów, choreografów oraz dyrektorów (i dyrektorkę) polskich teatrów muzycznych. Ruch pokazujący środowisko od środka, pokazujący twarze i oddające głos tym, którzy często są z tyłu.
No i ten medley na początku. Myślę sobie, że to było bardzo dobre wprowadzenie do całego wieczoru.
Jeśli chodzi o różnicę między Galami od razu rzucającą się w oczy, to w tym roku narracja była wyrażona słowami, nie tylko emocjami przechodzącymi jedna w drugą. I muszę powiedzieć jedno: Kuba Cendrowski w roli Mistrza Ceremonii całego wydarzenia to ruch doskonały. Nawet taka osoba jak ja, której na Cabaret specjalnie nie ciągnie, pomyślała sobie: „no dobra, a może jednak…”.
Na scenie, oczywiście, zespół Teatru Muzycznego w Poznaniu oraz zaproszeni goście.
Podczas Gali Musicalowej poznaliśmy też zwycięzców 3 Ogólnopolskiego Plebiscytu Musicalowego.
Oto wyniki:
Najlepsza reżyseria światła i wizualizacje
Marc Heinz, Pagode Studio | Wicked
Najlepsze kostiumy musicalowe
Anna Adamek, Martyna Kander | Quo vadis
Najlepsza scenografia musicalowa
Mariusz Napierała | Quo vadis
Najlepsza choreografia musicalowa
Agnieszka Brańska | Wicked
Najlepsza reżyseria musicalowa
Wojciech Kościelniak | Quo vadis
Najlepsza aktorka w roli drugoplanowej
Marta Burdynowicz | Martha – Heathers, Herod – Jesus Christ Superstar
Najlepsza aktorka w roli głównej
Maria Tyszkiewicz | Elfaba – Wicked
Najlepszy aktor w roli drugoplanowej
Jakub Badurka | Winicjusz – Quo vadis
Najlepszy aktor w roli głównej
Marcin Franc | Evan Hansen – Drogi Evanie Hansenie, Fijero – Wicked
Najlepsza piosenka w musicalu
„O końcu Rzymu” | Quo vadis
Najlepsza premiera musicalowa w sezonie 2024/2025
Quo vadis | Teatr Muzyczny im. D. Baduszkowej w Gdyni
Nagrodę dla najlepszego spektaklu autorskiego otrzymuje spektakl Quo vadis w reżyserii Wojciecha Kościelniaka produkcji Teatru Muzycznego im. D. Baduszkowej w Gdyni.

Czas na Teatr 2025 – dzień drugi
Brokat, w którym wystąpiłam na Gali Musicalowej poniósł mnie bardziej niż planowałam. Dlatego w drugi dzień Festiwalu weszłam ze zmęczeniem (tak na dobry początek). A żeby tego było mało, jeszcze w Warszawie postanowiłam, że środa to będzie idealny dzień na nagrywanie vloga. Ja z teraźniejszości nie pozdrawiam mnie z przeszłości, ale słowo się rzekło. Także za milion lat (czyli wtedy, gdy to zmontuję) można się spodziewać.
Ale przecież nie o tym miało być. Drugi dzień Festiwalu Czas na Teatr oznaczał…
Pokolenie Y. Marcin Januszkiewicz w piosenkach Jacka Cygana | PiART Studio
Materiał znam, widziałam już trzeci, może czwarty raz. I cóż mogę powiedzieć… niezmiennie mnie zaskakuje. Takie piosenki jak La isla bonita czy Pokolenie znam od dziecka. A jednak przefiltrowane przez kolejną wrażliwość, tym razem Marcina Januszkiewicza, odkrywają coś nowego. Zwłaszcza okraszone wizualizacjami Oli Knedler i światłem Aliny Dolzhikovej. Tym razem szczególnie zwróciłam uwagę na to, co dzieje się „w tle” podczas Czas nas uczy pogody.
Warto zobaczyć.
Niezmiennie też zachwyca Belle. Wzrusza i porusza. A w jednoosobowym wykonaniu ma swoją magię. I ten myk z rozbieraniem się w trakcie – świetne (kto wie, ten wie, kto nie wie, musi zobaczyć).
Dla mnie ciekawym zabiegiem jest też to, że przez większość widowiska twarz Januszkiewicza ukryta jest w cieniu. Bo tu nie chodzi o niego. To Everyman, to każdy z nas. I teraz być może zawieje odrobinę żenadą, bo zamierzam zacytować sama siebie: czas w świecie Everyman jest jednostką uniwersalną, ale i niedookreśloną. Czas w świecie Everymana cechuje się miękkością, nieoczywistością i płynnością doskonale znaną z twórczości Salvadora Dalego. Dzięki temu otwiera drzwi do nowych interpretacji oraz pełniejszego doświadczania emocji.
Pokolenie Y to zachęta do prywatnej retrospekcji i podróży przez własną tożsamość. I tę millenialską, i tę inną. A to jest na swój sposób piękne.

Czas na Teatr 2025 – dzień trzeci
Spektakli, które znam, dzień kolejny. I można by pomyśleć, że bez sensu ten wyjazd, bo tak sobie chodzę na to, co już widziałam. Póki co mi to nie przeszkadza, bo lubię wracać na to, co dobre.
Dlatego od rana zakasałam rękawy, popracowałam, potem zmontowałam coś dla siebie, coś dla innych i ruszyłam spacerem w kierunki Auli Artis na spektakl.
w.a.s.o.w.s.k.i. | FOTOPLASTYKON | Akademia Teatralna im. A. Zelwerowicza w Warszawie
W oglądaniu tego, co znam, piękne jest to, że w innych przestrzeniach czuć to nieco inaczej. Aula Artis jest znacznie większa niż sama Akademii Teatralnej. Miałam obawę, czy intymność spektaklu się przez to nie zagubi, nie rozproszy.
Nic takiego jednak nie miało miejsca (może dlatego, że siedziałam w pierwszym rzędzie :D).
Moja stara dusza łaknęła dzisiaj tego otulenia przepiękną polszczyzną, wspaniałymi tekstami i harmonijnie brzmiącymi głosami. To mój trzeci raz z tym tytułem i za każdym razem uderza ciut inaczej. Dziś bardzo rezonował ze mną i we mnie Pejzaż bez Ciebie.
Tych kilkadziesiąt minut to ciekawe spotkanie. Odarci z instrumentów aktorzy stoją przed widownią dość bezbronnie. A każdym razem mam jednocześnie wrażenie kruchości tej inscenizacji (bo jest jak klocki domino) oraz jej siły. Siły tkwiącej w zespole, ich uważności na siebie wzajemnie i, tak to czytam, przyjemności obcowania z prezentowanym materiałem.
Na swój sposób mnie to wzrusza.
Podczas spotkania padło, że wydaje się ten spektakl dość smutny, refleksyjny… Moim zdaniem jest po prostu esencją tego, jak różnorodne mogą być relacje. Jak szeroka jest gama tego, co nam w duszy i ciele gra. I jak różnie możemy wszystko odbierać i po swojemu interpretować.

Czas na Teatr 2025 – dzień czwarty
Opis dnia czwartego zacznę nieco mniej teatralnie. Poznań jest dla mnie miastem obcym. Umiem trafić z dworca do teatru i do miejsc, w których w zeszłym roku odbywały się festiwalowe wydarzenia. No i na rynek. To by było na tyle. Dzisiaj jednak spektakl był grany w miejscu dla mnie nowym. A mam ten… niepokojący zwyczaj, że wolę iść niż jechać komunikacją. Poszłam zatem. Takimi opłotkami mnie było prowadziło, że aż zdjęłam słuchawki (co robię bardzo rzadko), żeby nasłuchiwać, czy nikt za mną nie idzie. Ale luz, dotarłam, obejrzałam a potem nawet wróciłam! I cyk, 10 tysięcy kroków zrobione.
Kora. Falowanie i spadanie | Bałtycki Teatr Dramatyczny im. J. Słowackiego w Koszalinie
Jak pisałam wcześniej – w końcu coś nowego! I to jest ogromny plus dzisiejszego wieczoru.
Przejdźmy jednak do najważniejszego.
Nie jest to spektakl o gwieździe rocka. Znaczy jasne – w jakimś sensie jest. W końcu to Kora (i do tego zdania pewnie jeszcze wrócę). Bardziej jednak jest to spektakl o kobiecie, która całe życie szła pod prąd – nawet wtedy, kiedy ten prąd był rwący, niewygodny i kosztował więcej, niż ktokolwiek z zewnątrz mógł zrozumieć.
Twórcy nie opowiadają historii Maanamu jak szkolnego biogramu „od debiutu do legendy”. Nie opowiadają też w ten sposób historii samej Kory, choć najważniejsze momenty oczywiście musiały się pojawić. Korze zdarzało się mówić, że sny prowadziły ją przez życie. Tak jest i w tym nieco onirycznym spektaklu. Sny prowadzą całą opowieść.
Widz jest więc zaproszony ten niepokojący, ale jednocześnie czuły świat. Przeboje Maanamu takie jak Krakowski spleen, Cykady na cykladach czy Planety szaleją mają pełnić rolę emocjonalnych punktów zwrotnych i uwiarygodnienia narracji. Nie jest to pomnik, choć na pewno ma jego cechy. Nie jest to emocjonalna wyrwa w sercu, choć takie sceny jak z listami fanów do Kory mogą poruszyć.
Gwiazdą wieczoru jest Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska jako Kora. Momentami czułam się trochę jak na widowni programu Twoja Twarz Brzmi Znajomo, bo to podobieństwo było naprawdę zaskakująco mocne. I wizualnie, i w wokalnej „manierze”. Kolejne piosenki w jej wykonaniu brzmiały bardziej jak rekonstrukcja oryginału niż własna interpretacja.
I teraz wrócę do zdania: „W końcu to Kora”.
Mam lekki zgrzyt – taki, którego nie umiem przemilczeć. Kora jest ikoną. Jedną z tych osobowości, które są tak niepodrabialne, że każda próba „zrobienia jej jeszcze raz” musi być piekielnie świadoma i mieć swój powód istnienia. Trzeba mieć pomysł, żeby cytować Korę, a nie ją kopiować.
A momentami miałam wrażenie, że spektakl bardziej się z pierwowzorem ściga, niż z nim rozmawia.
Dla kontrastu – Planety szaleją. Młodzi w hołdzie Korze w Warszawie. Tam jest… inaczej. Ryzykownie, świeżo, z własnym kluczem interpretacyjnym. A przynajmniej na pewno ja czuję to inaczej.
Rozumiem, że formuła tego spektaklu narzuca pewne ramy. Ale mimo wszystko w tej konkretnej odsłonie nie wszystko mnie przekonało. Zabrakło mi oryginalności, odejścia od Kory w jej historii.
Nie mniej spektakl ma w sobie dużo symboliki, umowności, minimalizmu i to może się podobać. Bardzo ciekawe jest także przedstawienie relacji Jackowski–Kora–Sipowicz. I ono urzekło mnie chyba najbardziej.

Czas na Teatr 2025 – dzień piąty
Sobota, dzień wolny święcić. Dlatego pospałam do oporu, czyli do jakiejś 7:30, popracowałam chwilę, a potem poszłam zobaczyć poznańskie koziołki i spotkać się z człowiekami! I tak sobie myślałam cały dzień, jakie to wspaniałe, gdy obok jest ktoś, kogo nie razi, że co drugie odwołanie w Twoich historiach dotyczą teatru i ogólnie teatr czy musical są odmieniane na wszelkie możliwe sposoby.
Doceniam te momenty za każdym razem. Choć umówmy się – mam to szczęście, że nie jest to tak całkiem rzadkie w moim życiu!
Rozmowy jednak rozmowami, a program festiwalowy napięty. Punkt pierwszy tego dnia:
Cabaret | Teatr Muzyczny w Poznaniu
Nie jestem największą fanką Cabaretu jako takiego — ani mnie ten tytuł nie elektryzuje, ani nie należy do musicali, po których wpadam w teatralny amok. Muszę jednak powiedzieć, że jest jedna rzecz, która podobała mi się bardzo i chyba bez zastrzeżeń. A jest nią scenografia autorstwa Mariusza Napierały. Konstrukcja niby rozsypującego się budynku oparta na obrotówce, po której aktorzy mogą chodzić, znikać i pojawiać się w cieniu – piękne, symboliczne, nośne. Do tego światło Katarzyny Łuszczyk, które nie tylko „podświetla”, ale po prostu tworzy dodatkowe plany.
Sam spektakl trzyma trudny balans między dekadencką wolnością Berlina lat 20. a coraz mroczniejszym klimatem rodzącego się nazizmu. Pierwszy, bardziej swobodny akt mocno kontrastuje z drugą odsłoną. Efekt? Mocny przeskok, który – przynajmniej dla mnie – nie koniecznie broni się w 100%.
Nie było to dla mnie przeżycie 100/10, ale… jeśli Cabaret ma mnie do siebie jakkolwiek przekonać, to w takiej właśnie formie: atrakcyjnej wizualnie, pełnej kontrastów i z mocną puentą. Dusza jednak boli, że spektakl sprzed kilkudziesięciu lat wciąż jest tak boleśnie, rozpaczliwie i nieodwołalnie… aktualny.

Tides and Times | Maciej Pawlak i Karina Komendera
Nieznane oblicze znanego musicalu. Znane oblicze musicalu nieznanego.
Ten repertuar to podróż po zakamarkach musicalu, do których przeciętny widz raczej nie zagląda. Utwory, które trudno znaleźć w mainstreamie, sąsiadują tu z tymi bardziej rozpoznawalnymi, ale podanymi w wersjach, które pozwalają odkryć je na nowo. I to tak, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czemu to właśnie te „niepopularne” numery tak mocno zostają w głowie.
Pierwszy raz słyszałam ten materiał na żywo. Powiem tak: uderza jeszcze mocniej niż na płycie. Tides and Times nie jest projektem lekkim, łatwym i do podrygiwania. To repertuar, który dotyka trudnych, często niewygodnych tematów – tych, które zazwyczaj zamiata się pod dywan. A jednak w tej formie brzmią naturalnie, mocno i prawdziwie.
A całość spina swoim chaotyczno-charyzmatycznym, kompletnie rozbrajającym humorem Maciek Pawlak. I z jednej strony można pomyśleć, że wybija to z nastroju, ale… zupełnie nie. Miałam nawet wrażenie, że po kolejnych utworach pełnych niełatwych refleksji ta chwila oddechu jest odświeżająca i potrzebna.
Efekt? Koncert, który zostaje w głowie długo po ostatnim akordzie. I który – paradoksalnie – wcale nie musi być „weselszy”, żeby był absolutnie angażujący.
Na co komu Time of my life, gdy można posłuchać Flight czy King of the world.

Czas na Teatr 2025 – dzień szósty
Poznaniu, mam nadzieję, że wybaczysz mi, że pomieszkuję tu przez tydzień i… nie zwiedzam. Znaczy koziołki widziałam, więc chyba się liczy. Jednak czas jest tak intensywny, że o ile nie pracuję, nie jestem na jakimś wydarzeniu albo nie robię z tego materiałów, to po prostu śpię. Inaczej by mi się styki przegrzały.
A tak kolejny dzień festiwalowy i kolejne dwa wydarzenia za mną. Coś za coś – można rzec.
Niech no tylko zakwitną jabłonie | Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku
Kto mnie zna, ten wie, że teksty Agnieszki Osieckiej kocham. Przeczytałam chyba wszystkie książki o niej. Moja prezentacja licencjacka dotyczyła jednej (dość nieoczywistej) książki jej autorstwa. A i wiele innych prac zaliczeniowych na studiach pisałam na bazie jej twórczości. Nie zliczę zatem, ile razy toczyłam mniej lub bardziej zacięte dysputy na temat tego, że Osiecka była grafomanką, pijaczką, egoistką czy też… (tutaj wstawić dowolne negatywne określenie).
I po co ten wstęp? Otóż po to, żeby napisać, że jak zobaczyłam, że na festiwalu będzie spektakl Niech no tylko zakwitną jabłonie w mojej głowie automatycznie pojawiły się dwie myśli:
- Ale cudownie! Kolejne Kościelniakowe dzieło do kolekcji i to bez wycieczki do Słupska.
- Przecież połowa ludzi tego w ogóle nie skuma i będzie dramat.
I, jak trochę posłuchałam, niewiele się w tym punkcie drugim pomyliłam. Zresztą same aktorki podczas spotkania powiedziały, że po pierwszej próbie czytanej ten tekst wcale nie był im bliski, a głowę miały pełną pytań i wątpliwości.
Kiedyś może pokuszę się o więcej słów dotyczących tego, czemu mnie ten scenariusz nie obruszył, czemu nie miałam wrażenia braku połączonych wątków. Na ten moment napiszę tylko, że twórczość Osieckiej i jej charakterystyczny styl pisania oraz sposób obrazowania czy przedstawiania świata scenkami rodzajowymi mam już tak wyryte w ciele i duszy, że niewiele mnie zaskakuje.
I dlatego też mi ten spektakl podobał się bardzo.
Tekst Niech no tylko zakwitną jabłonie to kompilacja piosenek, tańca, autentycznych fragmentów gazet, ogłoszeń czy korespondencji. To historia przed- i powojennej polski utkana z urywków ludzkiej rzeczywistości. Mówiło się o Osieckiej, że jest poetką codzienności i ten tekst również to potwierdza.
Dość jednak o Osieckiej, przejdźmy do spektaklu w reżyserii Wojciecha Kościelniaka (druga reżyser: Katarzyna Witkowska). Trochę musical, a trochę może forma jednak wcześniejsza, czyli wodewil. Kameralne dzieło na siedem aktorek, gazetową i bardzo funkcjonalną scenografię Mariusza Napierały, choreografię Mateusza Pietrzaka i nowoczesne aranżacje starych hitów autorstwa Mariusza Obijalskiego. Od pierwszych chwil widać i słychać estetykę tego zespołu twórczego. I to jest, moim zdaniem, piękne.
Nie ma tu fabuły rozpisanej od deski do deski. Jest raczej… medley wydarzeń historycznych, ludzkich relacji i nieustannie zataczającej koło historii. To może się nie podobać, może wywoływać zagubienie i niezrozumienie.
Całość, choć bywa zabawna, prowadzi widza w coraz mroczniejsze zakątki. Piosenka „Kiedy rano jadę osiemnastką” ilustrująca terror czasów komunizmu albo szubienica w tle w trakcie „Tango milonga”… mocne wywrócenie lekkich piosenek na drugą stronę. To udowadnia nie tylko warsztat twórców, ale uniwersalność tekstów Osieckiej.
Sceny walczących ze sobą środowisk, zataczającej koło historii, powracających motywów, problemów i sporów – wszystko to naprawdę ciekawie zostało pokazane zarówno muzyką, jak i ruchem.
Ja jestem na tak. I trochę żal, że Słupsk tak daleko i kompletnie nie po drodze!

Private Tina | Natalia Sikora
Tu natomiast będzie krótko. Nie mogłam wejść w ten monodram / koncert? I jestem tym naprawdę zdziwiona. Jest we mnie przekonanie, że naprawdę tylko Natalia Sikora mogła porwać się na taki pomysł i do niego naprawdę charyzmą pasować. Aranżacyjnie i muzycznie też jest bardzo ciekawie, nie ma nudy i nóżka pod stołem podrygiwała. Monologi przeplatające kolejne piosenki dają do myślenia, są ciekawe, miejscami intrygujące (choć nie wiem, czy wszyscy załapali, że Sikora nie mówi o sobie 1:1).
Mimo to… zupełnie nie czułam tego tematu. Nie mogłam w niego wejść, złapać flow. Wszystko było dla mnie oderwanymi bytami, choć przecież wiem, że nie było… A przecież poruszane tematy są bardzo uniwersalne: miłość, relacje, szczęście.
Cóż, może to już zmęczenie, może Sikora kojarzy mi się z innym repertuarem, a może po prostu ta konkretna forma nie jest moja. Dziś nie znam na to odpowiedzi. Może przyjdzie ona z czasem.

Czas na Teatr 2025 – dzień siódmy
Nie mogę uwierzyć, że to już przedostatni spektakl w ramach festiwalu. Szybko zleciało. Także dziś bez dłuższych wstępów, przejdźmy do konkretów.
Jesus Christ Superstar | Kujawsko-pomorski Teatr Muzyczny
Drugi raz z tą wersją JChS. Drugi raz wychodzę z myślami, że nie przemawia do mnie ten materiał, ale za to forma nadrabia to z nawiązką.
Lubię w teatrze przekraczanie granic, robienie czegoś inaczej i eksperymentowanie. Nie zawsze to wychodzi na dobre, to oczywiste, ale odwaga spróbowania zasługuje na docenienie.
Dlatego doceniam odwagę i teatru, i Agnieszki Płoszajskiej, za porwanie się na rzecz tak karkołomną. Bo wyszło z tego ciekawe doświadczenie, którego trochę się bałam, a na które trochę też czekałam. Naprawdę, nie sądziłam, że kiedykolwiek stwierdzę, że słuchawki na uszach i stanie w tłumie w teatrze będzie okej i że będę chciała to powtórzyć. Ale właśnie dzięki temu oraz dzięki temu, że widzowie mieszają się z aktorami – całość bardzo mocno oddziałuje. Wszyscy jesteśmy w tym razem. Chwilami (a to zaskakiwało mnie jeszcze bardziej) zapominałam, że jestem w teatrze.
Chciałabym tu chwilę poświęcić postaci Judasza. Po pierwsze ze względu na sam zamysł, bo na takie odczytanie tego bohatera czekałam. A do tego wykonanie Marcina Wortmanna…. Zrobił on rzecz fenomenalną. W jego wersji ta postać ma ludzką twarz – zagubionego człowieka próbującego ogarnąć rzeczywistość, która dawno przestała go słuchać. Wokalnie fenomen, aktorsko też. Drżenie rąk, mikrospojrzenia, pęknięcia w głosie — wszystko po coś.
Dotychczas miałam problem z tym musicalem mniej więcej dlatego, że był on jednak dość zerojedynkowy. Tutaj odcieni szarości jest jakby więcej, a braterska relacja Jezusa z Judaszem sprawia, że zdrada tego drugiego jest jeszcze bardziej bolesna.
Całość została poprowadzona przez Agnieszkę Płoszajską tak, że wchodzi się w emocje po kostki, po kolana, po szyję. Światło, dźwięk i ta surowa scenografia robią robotę — dokładnie taką, jaką sobie obiecywałam po „immersyjnej, klubowej” wersji. To nie jest grzeczne JChS. To interpretacja, która stawia na intensywność i odwagę bardziej, niż przyzwyczaiły mnie inne inscenizacje tego tytułu. Co podkreśla też choreografia Michała Cyrana.
Czy to spektakl dla każdego? Nie wiem. Czy to spektakl, który coś robi z widzem? Zdecydowanie.
I czy warto go zobaczyć dla samego Judasza? Tak. Bez dwóch zdań.

Czas na Teatr 2025 – dzień ósmy
No i koniec, finito, the end.
Ale za to koniec z taką energią, że nic tylko zacząć odkładać na karnet festiwalowy na przyszły rok. I na tydzień mieszkania w Poznaniu.
Six | Teatr Syrena
Po serii trudnych, wzruszających i miażdżących z lekka duszę spektaklach przyszła pora na zamykającą cały festiwal energetyczną petardę.
I okej, to nie jest tak, że musical Six nie porusza trudniejszych tematów (wystarczy wsłuchać się choćby w tekst piosenki Kate Howard), jednak cała jego koncertowa oprawa robi wrażenie. Jest kolorowo, błyszcząco, rockowo i kobieco.
W Poznaniu zdecydowanie było tak samo.
A ja niezmiennie mam mieszane uczucia. Tak, aktorki i zespół muzyczny daje z siebie na scenie absolutnie wszystko, czuć, że wcielanie się nie tylko w królowe Henryka VIII, ale i diwy światowej sceny muzycznej daje im dużo dobrej zabawy.
Widziałam ten spektakl teraz trzeci lub czwarty raz. Wciąż nie jest do końca moją estetyką, ale dziś podobał mi się zdecydowanie najbardziej.
Wciąż jednak nie mogę uwolnić się od tego, że o ile bardzo doceniam nie tyle oddawanie, co udzielanie głosu kobietom, o tyle nie przepadam za agresją w narracji tego typu. A tu, nawet jeśli na koniec okazuje się inaczej, jest jej dość dużo (przynajmniej dla mnie). Nie powiem, że nie bawią mnie te spory, że Iza Pawletko nie jest rozbrajająca w tym powtarzaniu ciągle, że została ścięta. Dla mnie jednak wszystko zaczyna się dopiero od piosenki Kate Howard. Zresztą utwory jej oraz Katarzyny Parr to moi faworyci całego spektaklu.
Fajnie też widzieć energię płynącą od tych dziewczyn.
Coś pięknego.

Przeczytaj także:
Ładowanie...
Masz do mnie romans?
Jeśli chcesz o coś zapytać, podpowiedzieć mi temat,
o którym mogę napisać lub chcesz ze mną porozmawiać,
to pisz śmiało o każdej porze dnia i nocy.


