Tak blisko normalności. Polskie Next to Normal od castingów do ponad 5 lat grania

  • 12.11.2024
  • CZAS CZYTANIA: 26 min
Tak blisko normalności. Polskie Next to Normal od castingów do ponad 5 lat grania

Złamania. Zwichnięcia. Covid-19. Grypa. Zapalenia. Dotykają nas naprawdę różne choroby. Mówimy o nich często, gęsto i przy każdej okazji. Chyba że dotyczą one wnętrza naszej głowy. Nerwica lękowa. Załamanie nerwowe. Depresja. Choroba afektywna dwubiegunowa. Schizofrenia. Na to spuszczamy zasłonę milczenia, od której głowa – tym razem ze stresu i strachu – boli jeszcze bardziej.

Z różnych powodów temat ten jest mi niezwykle bliski i od lat go śledzę, czytam, układam sobie to, czego się dowiem. Próbuję zrozumieć. Niestety, najczęściej jestem przerażona obrazem, który wyłania się z (pop)kulturowych opowieści. Wystarczy przypomnieć sobie świat przedstawiony najpierw w książce, a następnie filmie Lot nad kukułczym gniazdem. W końcu trafiłam jednak na dzieło, które pokazało, że można mówić o tym inaczej. Jest to musical Next to Normal, który od 2019 roku można oglądać na deskach warszawskiego Teatru Syrena. I to właśnie o nim jest tekst, który czytasz. 

Początkowo miał on dotyczyć po prostu popkulturowych obrazów depresji i piętnowania osób chorych psychicznie. Jednak rozmowy przeprowadzone z twórcami polskiej wersji Next to Normal sprawiły, że spojrzałam na proces pracy nad spektaklem teatralnym z nowej perspektywy. Ani lepszej, ani gorszej – po prostu innej. Przede wszystkim gdzieś głęboko w trzewiach poczułam, że dzięki Next to Normal aktorzy mogą być nieco bliżej widzów, a widzowie bliżej aktorów. Tej historii doświadczamy wspólnie. Wspólnie przedzieramy się przez meandry ludzkiej psychiki i wynurzamy się na powierzchnię. Dla mnie to coś, czego często w teatrze szukam. Dzięki rozmowom wiem, że aktorzy także. Nawet jeśli z tej wymiany energii każdy bierze dla siebie coś innego. 

Właśnie dlatego nie chcę pisać o chorobie. Chcę pokazać zespół, jego wrażliwość i żmudną pracę, która doprowadziła najpierw do premiery, a następnie do grania tego spektaklu od ponad 4 lat na deskach Teatru Syrena.

Obrazy chorób psychicznych w popkulturze

W Polsce choroby i zaburzenia psychiczne wciąż są tematem tabu. Choć dzięki takim akcjom jak kampania „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” czy większej otwartości wśród ludzi, którzy decydują się o tym powiedzieć, napisać i po prostu podzielić swoją historią, powoli, jako społeczeństwo, zaczynamy ten wstyd przełamywać. 

Własną podróż ku zrozumieniu chorób psychicznych takich jak ChAD czy depresja zaczęłam od książki Osobisty przewodnik po depresji autorstwa Tomasza Jastruna. Jest to przygnębiający obraz powolnego staczania się w otchłań, trudności z oddychaniem i życiem w najmniejszej choćby formie. Z jednej strony to poradnik dla osób chorych lub ich bliskich, z drugiej – niezwykle obrazowe opisy walki z mackami depresji. A to wywołuje dreszcze.

Potem podobnych tytułów na mojej półce było coraz więcej, m.in.: 

  • Lot nad kukułczym gniazdem,
  • Żyletkę zawsze noszę przy sobie. Depresja dzieci i młodzieży,
  • Niespokojny umysł (który stanowił inspirację dla twórców spektaklu Next to Normal),
  • Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce,
  • Pacjentka,
  • Szpital dla psychopatów,
  • Borderline. Autoterapia, czyli o sprawach poważnych z solidną dawką autoironii,
  • Złap równowagę. Jak dobrze żyć z zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym,
  • Choroba idzie ze mną. O psychiatrii poza szpitalem. 

Jak widać panuje tu gatunkowa różnorodność – od powieści po reportaże. Co łączy wszystkie te pozycje? Żadna z nich nie klepie po ramieniu i nie mówi wprost, że wszystko będzie dobrze. Opisy bywają brutalne, a ostre krawędzie prawdziwych historii kłują w duszę. Według wszystkich autorów czy ich rozmówców zaburzenia psychiczne trwają, bolą i… wracają. Ale z czasem, gdy chory zrozumie, że potrzebuje i chce żyć, można nad tym zapanować. Nie bez problemów, nie bez wyrzeczeń, ale można. 

A skoro tak, to pora przejść do najważniejszej części tego tekstu – musicalu Next to Normal.

Katarzyna Walczak jako Diana w spektaklu next to normal w Teatrze Syrena

Natchnienie przywiezione z Broadwayu

Jednym z natchnień Toma Kitta i Briana Yorkeya, autorów musicalu Next to Normal, była książka Kay Redfield Jamison pt. Niespokojny umysł. Skąd jednak wziął się sam spektakl? I jak trafił na deski warszawskiego Teatru Syrena? 

Wszystko zaczęło się w 1998 roku na warsztatach, podczas których Tom Kitt i Brian Yorkey stworzyli 10-minutowy szkic scenariusza spektaklu o kobiecie poddawanej elektrowstrząsom. Nosił on nazwę Feeling electric. Nic więcej, na tamten moment, z tytułem się nie wydarzyło, ale…

4 lata później odbyły się pierwsze odczyty pełnowymiarowej wersji musicalu. W 2008 roku tytuł trafił (na dość krótko) na OFF-Broadway, ale po otrzymaniu wielu mieszanych w wydźwięku recenzji twórcy postanowili poddać go kolejnym zmianom, np.:

  • poważnie przerobiono scenariusz,
  • wyrzucono tytułową piosenkę Feeling electric,
  • skoncentrowano się nie na elektrowstrząsach, ale na emocjach bohaterów. 

Gdy w 2009 roku spektakl został ponownie wystawiony – tym razem już na Broadwayu – w New York Times napisano: Its feel everything musical.

Teatr, który się odważył

Właśnie na tym etapie życia tytułu Next to Normal na fioletowy plakat natknął się w Nowym Jorku Jacek Mikołajczyk, obecnie dyrektor artystyczny Teatru Syrena. 

- Next to Normal zobaczyłem niedługo po premierze, na początku lat dwutysięcznych. Obejrzałem wówczas na Broadwayu wiele tytułów, m.in. Rodzinę Addamsów, American Idiot oraz Memphis. Next to Normal był wtedy szeroko reklamowany i choć nic o nim nie wiedziałem, zdecydowałem się zobaczyć. 

Wizyta na tym przedstawieniu rozłożyła mnie. Psychologiczny ładunek wątku Gabea kompletnie mnie zaskoczył. A przecież już sama historia skutecznie wciąga i oddziałuje na emocje. Poruszyło mnie wszystko, czym ten musical jest. 

Zanotowałem tytuł z myślą, że wspaniale byłoby wystawić go kiedyś w Polsce.

Na realizację tego pomysłu trzeba było jednak poczekać aż (a może tylko) 11 lat. W tym czasie Jacek Mikołajczyk proponował wystawienie tytułu wielu osobom oraz instytucjom. Jednak dopiero zespół Teatru Syrena w Warszawie – gdy Mikołajczyk został tam dyrektorem – zdecydował się podjąć rękawicę i przełamać schemat wystawianych w Polsce tytułów. 

- Od początku pracy tutaj wiele rzeczy konsultowałem z zespołami marketingu, sprzedaży, produkcji oraz z zespołem merytorycznym. Wszyscy pracownicy zareagowali bardzo pozytywnie na pytanie, czy powinniśmy wystawić Next to Normal. Czuliśmy, że dzięki temu będziemy mogli pokazać, że musical to nie tylko lekka, łatwa i przyjemna sztuka, że musical ma coś do powiedzenia, że może mieć wartość terapeutyczną, że może o coś walczyć. 

Teatr Syrena jest też w dobrej pozycji, bo nie zajmuje się musicalem od zawsze. W 2018 roku był to format zupełnie nowy. Od nas zależało, jak ustawimy repertuar w teatrze. Nigdy nie chcieliśmy robić musicali typowo komercyjnych, nastawionych wyłącznie na sprzedaż. To mocno wynikało z wizji poprzedniego dyrektora. Wojciech Malajkat rozpoczął bowiem proces wyrywania Teatru Syrena z lekkości wystawianych tu wcześniej rewii. Ekipa teatru odziedziczyła po nim to myślenie, więc gdy pojawił się temat Next to Normal, okazało się, że musical łączy oba te światy. Zresztą ten spektakl potrzebuje kameralności właściwej naszej scenie. 

Z punktu widzenia funkcjonowania instytucji kultury w Polsce można powiedzieć, że był to bardzo odważny ruch. W końcu sprzedaż biletów finansuje działanie Teatru Syrena w równym stopniu co dotacje. Jednak już podczas premierowego setu okazało się, że obawy o długość kolejek i zapełnienie widowni można odłożyć na bok. 

Tłumaczenie, czyli amerykańskie przedmieścia w centrum Warszawy

Przekład zagranicznych tekstów wiąże się z wieloma wyzwaniami. Polska to kraj o często dość oryginalnym nastawieniu do innych kultur, a Ameryka od kraju nad Wisłą potrafi (choć nie zawsze) różnić się jak ogień i woda. 

Tłumacze więc, nie tylko teatralni, muszą znaleźć sposób, aby historia stworzona w innych realiach przemówiła także do rodzimego odbiorcy. 

W przypadku Next to Normal za tłumaczenie tekstów dialogów oraz piosenek – tradycyjnie już – zabrał się Jacek Mikołajczyk. Mogłoby się wydawać, że ktoś z takim doświadczeniem i kilkoma tłumaczeniami na swoim koncie nie będzie miał z tym zadaniem problemów. Jednak zapytany o pracę nad materiałem powiedział, że piosenki z Next to Normal wydawały mi się kompletnie nieprzekładalne. Utwór Natalie o Mozarcie… myślałem, że nie dam rady zrobić go po polsku, że każda fraza jest tam pięknie wpasowana w muzykę, że nasz język ojczysty nie podoła wyzwaniu.

Ciekawym aspektem w kontekście amerykańskiego spektaklu wystawianego w Warszawie przy ulicy Litewskiej jest fakt, że Jacek Mikołajczyk, po raz kolejny zresztą, nie tylko pełnił funkcję tłumacza, ale i reżysera. Jak sam mówi, coraz częściej docenia możliwość łączenia jednego z drugim. Dzięki temu już na poziomie przekładu tekstów intensywnie myśli o tym, że przygotowane teksty mają działać jako spektakl. W końcu tłumaczenia, tak w kulturze, jak i na co dzień, nie mają być popisem literackim. Mają być nośnikiem informacji oraz emocji. 

- W tłumaczeniu utworów z Next to Normal najtrudniejsze było więc ciągłe ograniczanie samego siebie. Język tego musicalu charakteryzuje się zwyczajnością, prostotą i codziennością. Język śpiewany musiał brzmieć jak mówiony. Z tego powodu ja-tłumacz musiałem się wycofać, musiałem przede wszystkim odpowiedzieć na pytania, o czym mówi ta piosenka, co jest jej przesłaniem i jak mogę przekazać tę myśl jak najprościej. Tam nie mogło być żadnych błyskotek. Chciałem osiągnąć efekt, dzięki któremu podczas czytania tekstu bez muzyki nie będziemy czytać… poezji. 

Dziś, ponad 5 lat po premierze, widzowie wciąż mają w głowie utwory z Next to Normal i zdarza się, że nucą je pod nosem, gdy wychodzą z teatru i na przykład czekają w kolejce do szatni po odbiór swoich ubrań. Wielokrotnie byłam tego świadkiem po wyjściu z sali. Można to więc uznać za sukces zarówno nośnej muzyki rockowej, jak i samych tłumaczeń. 

Ale to jest już efekt. Wcześniej musiała zostać wykonana tytaniczna praca. W przeciętnym musicalu mamy może około 18 utworów, a tu jest ich ponad 30. Odnosiłem wrażenie, że przez cały czas siedzę w tych piosenkach, a końca nie widać. Musiałem bronić się przed wpadnięciem w rutynę, bo tłumaczenie trwało długo. Dłużej niż zazwyczaj – podkreśla Mikołajczyk. 

Wybór polskich Goodmanów

Gdy rozpoczynały się prace nad wystawieniem Next to Normal, Teatr Syrena dopiero stawał się znaczącym miejscem na musicalowej mapie Warszawy. Oczywiście, wystawili wcześniej m.in. Rodzinę Addamsów (graną z resztą z powodzeniem do dziś, choć jest to już ostatni sezon tego spektaklu), ale sam teatr wciąż był w procesie transformacji.

Być może właśnie dlatego na castingi zgłosiło się naprawdę wiele osób. Motywacje były oczywiście różne. Przede wszystkim dzięki wprowadzanym zmianom Syrena stawała się nowym miejscem potencjalnego zatrudnienia dla aktorek i aktorów musicalowych. Zwyciężała również ciekawość oraz chęć wzięcia udziału w czymś nowym – a zarówno kroki na syreniej scenie, jak udział w tak oryginalnym spektaklu na pewno spełniały kryteria nowości. 

Niektórzy, jak na przykład Marcin Franc, wiedzieli, że chcą i po prostu muszą dostać tę rolę: 

- Pamiętam, że śpiewaliśmy dwie piosenki: >>Im Alive<< i >>Theres a World<<. Powiem Ci szczerze, choć pewnie zabrzmi to nieskromnie, że gdy szedłem na casting, to po prostu wiedziałem, że jest to rola dla mnie. Jest kilka takich ról, które mocno czuję. Wiedziałem, że muszę to dostać. Nie wyobrażałem sobie, że będzie inaczej – wspomina aktor występujący na wielu polskich scenach musicalowych. 

Podobnie zresztą było z Katarzyną Walczak: Parę lat wcześniej Kuba Wocial wysłał mi nagranie z Tony Awards, medley z musicalu Next to Normal i napisał, że to jest rola dla mnie. Zachęcił do zapoznania się z albumem. Trochę wstydzę się przyznać, bo kocham ten gatunek, ale rzadko w wolnych chwilach  słucham nowych musicali. Muszę zobaczyć spektakl i dopiero wtedy utwory naprawdę zaczynają we mnie rezonować. Jednak skoro Wocial kazał… Włączyłam płytę i  naprawdę poczułam, że muszę to zagrać. Że ja to zagram.

Warto też wspomnieć tu historię pewnej przyjaźni. Okazuje się bowiem, że tak dla Weroniki Bochat-Piotrowskiej, jak i dla Michała Juraszka było ważne nie tylko, żeby zagrać w Next to Normal, ale też żeby zagrać w nim razem. Oboje studiowali na jednym roku w warszawskiej Akademii Teatralnej, ale nie było im dane zrobić wspólnie żadnego spektaklu dyplomowego. Weronika wspomina, że materiał Next to Normal tak do nich przemówił, że wspólny udział w castingu był po prostu naturalną decyzją.

Jak widać – marzenia się spełniają. A w przypadku postaci Diany, w którą wciela się Katarzyna Walczak, jak i Gabea, granego m.in. przez Franca, nie było łatwo o ten sukces. Jacek Mikołajczyk nie pamięta co prawda, ile dokładnie osób przyszło na casting. Doskonale jednak wie, że absolutnym priorytetem było znalezienie Diany. 

- Kandydatek na Dianę – już po przesłuchaniu – mieliśmy może trzy albo cztery. Znalezienie kogoś z tak dużą osobowością i jednocześnie z możliwością zaśpiewania materiału przysporzyło najwięcej problemów. To jest zwyczajnie techniczna sprawa, bo wokalnie materiał należy do bardziej wymagających. Jednocześnie wiedzieliśmy, że nie chodzi o to, żeby zaśpiewać te piosenki na granicy własnych możliwości. Śpiew miał być dla aktorki narzędziem, nie wyzwaniem. W przypadku Diany szukaliśmy nie przebojowości, ale zrozumienia problemu pęknięcia, mocno aktorskiego podejścia – mówi tłumacz i reżyser spektaklu. - Z Gabem był podobny problem jak z Dianą. To jest zwyczajnie trudne do zaśpiewania. Marcin Franc wokalnie stanowi absolutny fenomen. Piotrek Janusz, który jest świetnym aktorem od początku wychowanym w musicalu, startował i do roli Henryego, i do Gabea. Przyznam, że Piotrek nie był dla mnie odkryciem, widziałem go nie pierwszy raz. Okazał się jednak fantastycznym światełkiem tego castingu. Jego energia oraz podejście do tematu niewiarygodnie mnie urzekły – dodaje Mikołajczyk. 

 

Katarzyna Walczak poziom (1).jpg

Wrażenia po ogłoszeniu obsady

Dziś już wiadomo, że mimo trudności i pewnych wyzwań udało się skompletować obsadę spektaklu.

Rolę Diany otrzymały Katarzyna Walczak oraz Anna Sroka-Hryń. W postać Dana mieli wcielić się Przemysław Glapiński oraz Damian Aleksander. Natalie okazała się szansą dla Weroniki Bochat-Piotrowskiej oraz Karoliny Gwóźdź. Gabea grają wspomniani już Marcin Franc i Piotr Janusz (obecnie, po przygotowaniu szybkiego zastępstwa, także Maciej Dybowski) z kolei Henry przypadł w udziale Michałowi Juraszkowi oraz wspomnianemu już Dybowskiemu. Do zespołu, jako Dr. Madden, dołączyli Marcin Wortmann oraz Maciej Maciejewski. 

Co przyniosła tym osobom informacja o wygranej?

Ku wielkiemu zdziwieniu – przede wszystkim strach. Tak, dobrze czytasz. Zdecydowana większość moich rozmówców przyznała, że na początku, zaraz po telefonie o wygraniu castingu, poczuła radość wyraźnie mieszającą się ze strachem. 

Strachem o to, że nie podołają.

- Pamiętam, że dwie piosenki, które były do przygotowania na casting, nie były aż tak wymagające jak inne utwory w całym spektaklu. Gdy już się dostałem i przesłuchałem cały materiał, to – powiem szczerze – byłem załamany. Mam świadomość swoich umiejętności i wiem, że niektóre dźwięki z partytury nie były w moim zasięgu – mówi Piotr Janusz, jeden z odtwórców roli Gabea Goodmana. Podobne odczucia miał także Przemysław Glapiński, spektaklowy ojciec Gabea: Zwątpiłem, gdy zobaczyłem ilość materiału do opanowania czy tonacje tych piosenek. Tam jest ponad dwadzieścia numerów dla Dana, dla Diany jeszcze więcej i w wielu z nich trzeba dosięgnąć takich dźwięków, że… bywało bardzo trudno. Byłem przekonany, że po prostu nie dam rady, nie udźwignę

Dziś wiemy, że ani jeden, ani drugi nie zrezygnował, choć takie myśli kiełkowały im w głowach. Jak tego dokonali? Każdy na swój sposób. W obu przypadkach była to jednak wytrwała praca i dążenie do celu małymi kroczkami. Piotr Janusz na przykład zdecydował się nie tylko na dodatkową pracę z nauczycielem śpiewu, ale też na częstsze… wizyty na basenie. Średnio trzy razy w tygodniu pływał, by w ten sposób zwiększyć objętość płuc i pomóc sobie osiągnąć wysokie dźwięki konieczne do wykonania części utworów. 

Miesiące wchodzenia w otchłań, czyli etap prób (i błędów)

Next to Normal w Ameryce dochodził do swojej ostatecznej formy przez wiele lat. Teatr Syrena tyle czasu nie miał, na szczęście opierali się na już dopracowanym przez autorów materiale. Nie znaczy to jednak, że cały proces był prosty, a wszelkie kwestie dawały się rozwiązać od razu. Przygotowanie tak specyficznego – jak na scenę musicalową – tytułu wymagało wiele pracy. 

Przemysław Glapiński wspomina, że praca nad Next to Normal polegała przede wszystkim na powolnym i dokładnym rozgryzaniu każdego elementu. Ten sposób sprawił, że koncentrowali się na kolejnych fragmentach zamiast wchodzić na próbę z przerażeniem względem całego materiału. A ten rzeczywiście może przyprawić o ból głowy.

Nic dziwnego, że dla obsady czas przygotowań do premiery jawi się jako intensywne dni wypełnione wielopoziomową pracą. Ale, jak mówi Michał Juraszek, spektaklowy Henry, zarówno przygotowania, jak i próby są bardzo miłym wspomnieniem. 

- Ludzie, z którymi pracowałem przy tej produkcji, w większości byli moimi znajomymi z Akademii Teatralnej. Znałem ich wcześniej, wiedziałem, na co ich stać i jak tylko zobaczyłem obsadę musicalu byłem bardzo podekscytowany wizją pracy z nimi. Obsadzenie Anny Sroki-Hryń w roli Diany również było dla mnie czymś ekscytującym. Pracowaliśmy w szkole kilka razy w ciągu trwania moich studiów, tym razem jednak mieliśmy się spotkać jako koledzy na scenie, a nie w relacji „mistrz – uczeń”. Pamiętam również spotkanie z psycholożką, która opowiadała nam o tej chorobie, jakie są najczęstsze zachowania u chorych, jak powinno się traktować taką osobę, czego nie powinno się mówić, robić itd. Otrzymaliśmy wiele cennych wskazówek, które na pewno każdy wykorzystał przy tworzeniu swojej postaci. Ze względu na tematykę praca szła bez zbędnego pośpiechu i z należytą ostrożnością – dodaje aktor. 

Cały zespół zaznaczył także, że czuł większą niż zwykle odpowiedzialność podczas budowania Next to Normal. Nie chcieliśmy zrobić spektaklu o „zombie z dwubiegunówką”. Zależało nam na tym, żeby znaleźć i pokazać człowieka, nie chorobę. Przecież to są zupełnie normalni ludzie, a nie odklejeni od rzeczywistości wariaci – a tak się długo o nich myślało – podkreśla Karolina Gwóźdź, czyli Natalie.

Odpowiedzialność za nieprzerysowanie choroby nie pozbawiła jednak czasu przygotowań elementów ekscytacji i radości tworzenia. Zespół połączony drążeniem tak trudnego tematu szybko złapał ze sobą dobry kontakt. Podkreślają, że stali się rodziną. 

 

next_to_notmal_zdjęcie ze spektaklu6.jpg

Budowanie roli

Jednym z małych celów przyświecających temu tekstowi było zobaczenie, zrozumienie i pokazanie, jak buduje się postać w spektaklu musicalowym. A raczej – jak buduje się tak inne, ciekawe i skomplikowane postaci, jak te przedstawione w Next to Normal.

Moje przypuszczenia związane z tym zagadnieniem potwierdził Przemek Glapiński:

- Trudność tego materiału niemal na każdym poziomie polega na tym, że trzeba go sobie naprawdę porządnie ułożyć – w głowie, w ciele, w gardle… Granie w Next to Normal wymaga też odwagi. Trzeba się odważyć wejść w te postaci oraz ich historię. Myślę, że jeszcze parę lat temu nie zrobiłbym tego, nie wszedłbym w budowanie tej roli tak ekshibicjonistycznie. Takie wyzwanie nie jest wcale częste, zwłaszcza w teatrze muzycznym. Trudność tkwi więc również w tym, żeby pozwolić sobie z tej pracy zrobić dla siebie jakąś formę terapii. To szalenie oczyszczające doświadczenie w mojej karierze zawodowej.

Ekshibicjonizm nie jest też słowem nad wyraz. Przy obsadzie składającej się z zaledwie 6 osób praca nad materiałem przebiegała w bardzo kameralnym, hermetycznym gronie. Swoboda grzebania w tak trudnych tematach nie musiała więc być czymś oczywistym. A nie sposób było uciec przed zagłębianiem się w temat choroby dwubiegunowej i jej wpływu na życie. Potwierdza to z resztą Weronika Bochat-Piotrowska, odtwórczyni roli Natalie, którą spektakl Next to Normal przenosi w świat prywatnych wspomnień, stanowiących dla niej solidną bazę do pracy nad postacią. 

Obecnie obsada Next to Normal, poza rolą Diany, jest podwójna. Zresztą także Katarzyna Walczak podkreśla znaczenie tego, że w fazie początkowych przygotowań nie była sama. Efekt? Różne interpretacje tej samej postaci.Najbardziej jest to widoczne prawdopodobnie w postaci Gabea. Marcin Franc i Piotr Janusz, którzy dzielą ze sobą tę rolę, od początku tworzyli postać na nieco innych zasadach.

- Gabe ma w sobie coś demonicznego. Takiego diabełka, który nikomu nie daje spokoju i chyba czerpie z tego dość egoistyczną satysfakcję. Dla mnie to jego główny cel. Bardzo chce czuć się istotny w świecie swojej rodziny – mówi Janusz o granej przez siebie postaci. 

Zapytany o tę samą postać Marcin Franc twierdzi, że Gabe powinien być kompletnym przeciwieństwem tego, co dzieje się w rodzinie Goodmanów. Moim zadaniem – jak mówi – jest przedstawienie idealnego chłopca widzianego oczami matki. Dla mnie, jako aktora, Gabe to światłość w jednych momentach i destrukcja w innych. To zdecydowanie postać zero-jedynkowa, nie ma w nim półcieni, a takiej postaci jeszcze nie zdarzyło mi się grać.

W tym miejscu warto również powiedzieć, jak postaci zaproponowane przez aktorów wpływają na widzów. Zapytałam o to m.in. Kamilę Kubistę (@preteksty.dla.tekstu), dla której kreacje aktorskie są po prostu perfekcyjnie dopracowane. Według niej są one pełnokrwiste, mają własne historie, które determinują ich postępowanie w każdej ze scen. Każda z ról jest przemyślana, a co szczególnie istotne – wiarygodna psychologicznie. Dodatkowo, zaznacza Kamila, osoby mające szansę zobaczyć spektakl więcej niż raz dostrzegą, że każdy odtwórca podwójnych ról podszedł do swojego bohatera nieco inaczej, dlatego mimo tej samej fabuły można wysnuć zupełnie inne wnioski na temat poszczególnych bohaterów i ich motywacji do działania.

Postaci, które zaskakują

W trakcie pracy nad postaciami pojawiało się też wiele niespodzianek. Nagle, po kilku czy nastu próbach, otwierały się drzwi do nowych interpretacji czy zupełnie innych odczytań. Katarzyna Walczak podczas swojej bardzo złożonej drogi do rozszyfrowania Diany z pełną mocą zrozumiała, że nie gra osoby zdrowej i tak jej przedstawiać nie może. Efekt? Długie rozmowy, sporo przeczytanych książek i  artykułów oraz tworzenie bazy zachowań właściwych osobom dotkniętym chorobą dwubiegunową:

- Stworzyłam dla siebie encyklopedię nieoczywistych reakcji, które byłyby właściwe dla osoby chorej, a które przy okazji mogłabym wykorzystać scenicznie. Wiele rzeczy, które usłyszałam od Magdy (Magda Rozenfeld, znajoma aktorki, psychoterapeutka– przyp. red.) bardzo mnie zaskoczyło. Nie pomyślałabym na przykład o tym, że po nieudanej próbie samobójczej pacjent może odczuwać wściekłość. Sama obstawiałabym osłabienie, zmęczenie. Na początku bazowałam na tej liście. Teraz, gdy wcielam się w Dianę kolejny już rok, mam ogromną swobodę w improwizowaniu jej możliwych działań – mówi Walczak.

Wyzwaniem było także stworzenie partnera godnego Diany. To zadanie trafiło w ręce Przemysława Glapińskiego oraz Damiana Aleksandra. Obaj panowie sięgnęli po nieco inne narzędzia, by powołać Dana do życia. Ciekawym wspomnieniem na ten temat podzielił się jednak sam reżyser, czyli Jacek Mikołajczyk:

- Pamiętam, jak Przemek Glapiński powiedział na początku, że znowu ma jakąś fajtłapę do grania. Dużym odkryciem było więc dla nas to, że Dana należy grać mocno. Szybko musieliśmy zapomnieć o tym, że to jedynie facet z tła, a jego rola polega na wspieraniu, pomaganiu oraz byciu miłym. To zresztą kolejne małe odejście od wersji broadwayowskiej. Trudno powiedzieć, żeby tam Dan był fajtłapą, ale nasz Dan jest dużo silniejszy, dużo bardziej walczący i bardziej agresywnie reagujący na rzeczywistość, w której żyje.

 

Karolina Gwóźdź (1).jpg

 

Sympatie i antypatie wśród bohaterów

Podczas pracy nad spektaklem nic nie dzieje się (a przynajmniej nie powinno) w oderwaniu od pozostałych elementów. Jest więc oczywiste, że aktorzy obsadzeni w musicalu pracowali nie tylko nad swoimi rolami, lecz także przyglądali się budowaniu pozostałych postaci. Pytanie o to, która z nich podoba im się najbardziej (poza własną) przyszło więc do mnie dość naturalnie. 

- Ze względów aktorskich najbardziej podoba mi się Diana. Ona ma najwięcej czasu antenowego, dzięki czemu może zbudować postać od początku do końca. Pokazuje wszystkie możliwości aktorskie, wokalne. Ale Natalie jest jedną z bardziej dramatycznych postaci tego spektaklu. Ten wątek też najbardziej boli – mówi Marcin Franc, czyli Gabe Goodman. 

Natalie zresztą pojawia się w odpowiedzi na to na pytanie bardzo często. Wszyscy rozmówcy wskazują na świetne rozpisanie dramatyczne tej postaci oraz interesujące piosenki do wykonania. 

W przypadku spektaklu Next to Normal trzeba i warto zdawać sobie sprawę, że każda postać jest tu niezbędna. Wycięcie ze scenariusza choćby jednego bohatera zaburzyłoby całą misterną konstrukcję. Jednocześnie oglądane postaci nie są czarno-białe, dzięki czemu stanowią ciekawy materiał do grania. 

- Bardzo chciałem, żeby Henry nie był zbyt skomplikowany. Starałem się odciążyć tę postać od zbyt głębokiej analizy i psychologii. Wiedziałem, że to nie zadziała. Jego naiwność i nieświadomość jest naturalna. To Henry jest trochę lustrem widza, który często jest na tym samym poziomie świadomości co on – mówi Michał Juraszek.

Postaci ze świata Goodmanów mają w sobie ogrom prawdy i jeszcze więcej emocji. A to, jeśli przyjrzeć się granym i powstającym spektaklom, raczej ustępuje obecnie miejsca budowaniu formy. Według Przemysława Glapińskiego na scenach przeważają teraz postacie kanciaste, wymyślne. Z kolei w Next to Normal przede wszystkim króluje serce. W tym spektaklu dostajemy ludzi w całym ich czystym człowieczeństwie. 

Sklejanie elementów w spójną całość

Warszawska wersja Next to Normal była sklejana scena po scenie – inaczej się nie dało. Mimo tak skrupulatnego podejścia nie wszystkie sceny, nie wszystkie rozwiązania zaproponowane przez twórców oryginału jawiły się jako te… właściwe. 

Przynajmniej na początku. 

Największym wyzwaniem było, jak się okazało, zaakceptowanie zakończenia. Zakończenia, które ma w sobie dużo z cukierkowego happy endu, tak bardzo odstającego od całej historii. Sama przyznaję, że na swoim pierwszym spektaklu Next to Normal zryczałam się jak bóbr. Ale gdy nadszedł czas finałowej piosenki, pomyślałam, że ona nie pasuje, że jest zbyt pluszowa.

Okazało się, że nie dla mnie jednej było to zakończenie trudne do zaakceptowania. Cały zespół pracujący nad spektaklem mierzył się z podobnym wyzwaniem. 

Przemysław Glapiński wspomina na przykład, że dość długo całym zespołem czuli spory dyskomfort i delikatny bunt wobec tego zakończenia. Dopiero na koniec, kiedy materiał był niemal gotowy, a oni z większą łatwością przechodzili przez kolejne sceny, zrozumieli, że finał w takiej postaci jest potrzebny.

- W końcu odnaleźliśmy w tym sens. Po prostu trzeba dać sobie chwilę, żeby dojrzeć do tego zakończenia. Jak nasi bohaterowie. Na zakończenie wychodzimy już półprywatnie. Nie tylko jako Diana, Dan czy Natalie, ale jako Kasia, Przemek, Karolina. W ten sposób mówimy, że my – aktorzy, ludzie – zgadzamy się z tym przesłaniem. Wiemy, że nadejdzie blask. Zmierzyliśmy się z tą historią, przeżyliśmy ją i jesteśmy gotowi iść dalej, w stronę nadchodzącego świtu – tłumaczy mi podczas rozmowy Karolina Gwóźdź. 

Zakończenie nie było jednak jedynym wyzwaniem, przed którym stanęli twórcy warszawskiej wersji musicalu Next to Normal. Było nim również… przedstawienie choroby w sposób prawdziwy, nieprzerysowany, a jednocześnie na tyle przystępny, by spektakl nie mógł być uznany za „depresyjny”. 

- Mam nadzieję, że udało nam się przełamać smutek, dramat, beznadzieję trudnych sytuacji naszych bohaterów momentami, w których widać jakieś słońce. W których widz może się uśmiechnąć, a nawet zaśmiać. Mam nadzieję, że udało nam się cały czas balansować między tymi stanami, że stworzyliśmy świat, który nie jest tylko o tym, jak trudno żyć z chorobą – dodaje Karolina.

W rozmowie z Jackiem Mikołajczykiem padły słowa, że musieli wybrać styl gry właściwy do przedstawienia tej konkretnej historii. Choć tak naprawdę, jak powiedział reżyser, decyzja zapadła dość naturalnie. Spektakl wymaga bowiem gry bardziej telewizyjnej, co pasowało zespołowi. W końcu znalazło się w nim sporo młodych ludzi, którzy nie lubią szerokiego grania właściwego polskiej szkole aktorskiej. W ten sposób wypracowali dzieło, w którym piosenki oraz dialogi bardzo dobrze ze sobą współgrają. 

- W szkołach teatralnych uczyli nas, że jeśli aktor płacze, to widz powinien się śmiać. I odwrotnie. Uczyli, że jeśli aktorzy świetnie bawią się w trakcie prób i spektakli, to niekoniecznie widownia będzie czuła to samo. Uczyli, że jeśli aktorzy realnie przeżywają coś na scenie, to dla widza jest to nie do wytrzymania. W Next to Normal Karolina, Weronika i Kasia jedną scenę za każdym razem, od samego początku, przeżywają niemal całkowicie prywatnie, za każdym razem pojawiają się łzy. I jasne, jest to wypracowane, ale nie jest to mechanizm. Nasze aktorki rzeczywiście doprowadzają się historią do tego stanu, ich wzruszenie jest prawdziwe. W pewnym momencie miałem z tym problem. Zastanawiałem się, czy to na pewno okej. Profesorowie mówili, że tak nie może być, może powinniśmy przepracować ten moment. Może powinniśmy grać, a nie przeżywać. Ale gdy patrzyłem na płacz dziewczyn, mnie samego poruszało to na wskroś. Za każdym razem, a przecież znam materiał na pamięć. Walka z czymś tak prawdziwym byłaby z naszej strony ogromnym błędem – dodaje Mikołajczyk.

Premiera i każde kolejne granie

Jak widzisz, składanie spektaklu w całość wymagało wiele pracy. Ale efekt jest zdecydowanie powodem do dumy. Co podkreśla z resztą sam dyrektor:

- Jestem absolutnie dumny z aktorów. Oni naprawdę wiele w sobie przepracowali, walczyli o swoją postać… Cieszę się, że zbudowaliśmy bardzo duże zaufanie do siebie nawzajem. Wiem, że jako zespół dojrzeliśmy w podejściu do pracy. Aktorzy są dużo dalej na swojej drodze niż 5 lata temu. A zadawanie pytań pozwoliło nam zdrapywać kolejne warstwy i dochodzić od serca tej historii.

Przede wszystkim jestem jednak dumny z tego, że musical Next to Normal w ogóle powstał i udało się go wystawić. Na spektaklu tego typu można było się wyłożyć niemal na każdym poziomie. Można było stworzyć dziwny, pretensjonalny twór. My tego uniknęliśmy. Uważnie słuchaliśmy swojej intuicji, bo niewiele jest takich musicali, nie tylko w Polsce, ale w ogóle. Nawet Rent, mimo podobnego kierunku, nie oddaje takich emocji.

Premiera Next to Normal odbyła się w kwietniu 2019 roku. Bilety na dość długi set premierowy sprzedały się na pniu. Dziś tytuł, jak to w teatrze repertuarowym, nie jest grany zbyt często, ale wciąż przyciąga widzów. Przez te ponad 5 lat grania dużo się jednak zmieniło – przede wszystkim w aktorach. 

Karolina Gwóźdź mówi na przykład, że zdecydowanie bardziej świadomie daje prowadzić się swojej postaci po scenie, a jednocześnie pozbawiła ją własnych stresów. Dla Kasi z kolei Diana z każdym kolejnym setem staje się bardziej… jej. Dużo odważniej i pewniej czuje się w reakcjach swojej bohaterki, a dzięki temu swobodniej się (z) nią bawi. Weronika w każdym powrocie, zwłaszcza gdy wraca na chwilę, czuje atmosferę premiery. Piotrek z kolei – a rozmawiałam z nim akurat przed powrotem pod prawie rocznej przerwie – powroty są okazją do tego, by spojrzeć na swoją postać świeżym okiem, przez pryzmat kolejnych przeżytych miesięcy i bogatsze doświadczenie życiowe. 

- Nie chcę przypominać sobie tego, co robiłem ileś miesięcy temu. Chcę zrozumieć to na nowo, w sposób teraz dla mnie właściwy – mówi aktor. 

Czy takie musicale powinny być wystawiane?

Nikt, ani aktorzy, ani widzowie nie mają wątpliwości – oczywiście, że tak.

- W naszym pokoleniu niewiele mówi się o emocjach, młodzi nie wiedzą, jak o nich rozmawiać, bo nadmiar bodźców po prostu tłumi to, co czujemy i to, czego doświadczamy. Zresztą… my sobie po prostu nie pozwalamy na zbyt wiele emocji, bo nie mamy na nie czasu, bo nam nie wypada – mówi Karolina Gwóźdź. 

Spektakl Teatru Syrena wystawia więc widzów na ogromną próbę. W wielu rozmowach padły słowa, że Next to Normal wymaga większej refleksji i uważności. Michał Juraszek mówi wprost, że to tytuł, który odsłania świat dla wielu jeszcze nieodkryty. To tytuł, który porusza serce i nikogo nie zostawia obojętnym. Nie mamy tu do czynienia z kolejną romantyczną historią miłosną z happy endem. Doświadczamy za to pełnokrwistej opowieści o chorobie, jej przebiegu i skutkach dla samej chorej, jak i jej rodziny oraz ich bliskich. 

Ale… czy to znaczy, że powinny powstawać TYLKO takie spektakle? Oczywiście, że nie 

Rozumiem oczywiście, że w teatrze też musi być taka przestrzeń na oddech, jak Avengersi w kinie, sam uwielbiam iść do kina, oglądać wybuchy i oderwać mózg od trudnych zagadnień – podkreślił Marcin Franc. 

Nie da się jednak nie zauważyć podwójnej perspektywy. Jako odbiorcy sztuki potrzebujemy wyboru i różnorodności. Ale aktorsko wyzwaniem może być, cytując wyżej wymienionego, granie tematów, nie obrazków

W sobie więc tylko właściwy sposób Next to Normal tworzy przestrzeń nie tylko do doświadczenia silnych emocji, ale też zaakceptowania ich. Zbudowania w sobie przekonania, że nie jesteśmy w tym sami. 

 

Marcin Franc (1).jpg

Czym dla widza jest historia rodziny Goodmanów, czyli przekaz spektaklu oczami twórców

Można pomyśleć, że przesłanie musicalu tematycznie mocno powiązanego z chorobą dwubiegunową będzie proste. I w największym stopniu powiązane ze zdrowiem. 

ALE nie do końca tak jest.

Według wielu potęga Next to Normal polega między innymi na wymykaniu się oczywistym rozwiązaniom. Zapytałam więc bohaterów tego tekstu o ich wizję przekazu spektaklu. W rozmowach pojawiły się więc odpowiedzi nawiązujące do optymistycznego zakończenia i tego, jak ten tytuł, mimo ogromu trudnych emocji, pokazuje, że po nocy wstanie świt. 

- Bez względu na to, co się wydarzy, bez względu na to, jak potoczą się nasze relacje w życiu, czy rodzina się rozpadnie, czy rozdrapiemy traumy, a obawy się urzeczywistnią nie jesteśmy butem, który skopie leżącego, ale stanowimy iskrę nadziei – mówi o tym Weronika Bochat-Piotrowska. 

Nie sposób jednak uciec przed silnym uczuciem, że to nie wszystko. Zwłaszcza, jak zauważył Glapiński, w Next to Normal trudno o jednoznaczność. 

W tej niejednoznaczności kryje się więc głębokie przesłanie o tym, by być ze sobą i dla siebie, a nie obok. Dla Michała Juraszka oznacza to m.in. chęć i umiejętność rozmawiania ze sobą. Odwagę mówienia głośno o swoich uczuciach oraz lękach. Piotrek Janusz z kolei widzi w tym zachętę do myślenia, że nie ma problemu nie do rozwiązania, do porzucenia myślenia o przeszłości.

-  Myślę, że w byciu tu i teraz oraz w byciu wdzięcznym za to, co się dzieje dokładnie w tym momencie naszego życia, drzemie ogromna moc – dodaje odtwórca roli Gabea. 

Ciekawie podsumowują to także dwie głowy rodziny Goodmanów, czyli Kasia Walczak i Przemek Glapiński. Oboje dostrzegają w Next to Normal obraz ogromnej siły, która łączy członków rodziny. Walczak podkreśla z resztą to bardzo dobitnie, bo stworzona przez nas rodzina może być związkiem danym na całe życie, ale trzeba o niego walczyć, trzeba go pielęgnować. Mam w sobie dość silne przekonanie o tym, że Next to Normal pomaga na nowo uwierzyć w wartość, jaką jest rodzina.

Warto też zauważyć i docenić zmianę, która dzięki tej walce zachodzi w bohaterach, bo jak słusznie zauważa Karolina Gwóźdź, w tej historii jest wiele miejsc, które mówią o tym, że rodzinę Goodmanów czeka jeszcze wiele trudności. Jednocześnie oni wszyscy są już inni niż na początku spektaklu. Podejmują inne decyzje, żyją bardziej w zgodzie ze sobą. Mnie to przekonuje – dodaje aktorka. 

Reakcje widzów Next to Normal

Na wszystkich aktorów bardzo często po spektaklu czekają tłumy. Cała obsada dostaje też wiele powiadomień na Instagramie po zagraniu tytułu, ponieważ widzowie naprawdę żywo na niego reagują. Trzeba przyznać, że Next to Normal od czasu swojej premiery jest jednym z najczęściej i najchętniej udostępnianych tytułów musicalowych. To dowód, że spektakl mocno rezonuje z publicznością oraz dotyka czułych strun w duszy. Ładunek emocjonalny tego tytułu zdecydowanie zaskakuje widzów. Nie są do tego przyzwyczajeni. 

Czy to źle?

Doświadczenie pokazuje, że wręcz przeciwnie. 

- Te reakcje faktycznie są bardzo intensywne, a jednocześnie zupełnie inne niż te, do których jako aktorzy jesteśmy przyzwyczajeni. Tu nie ma braw po każdym utworze czy na koniec aktu. Z jednej strony można pomyśleć, że dla aktora jest to trudne. Nikt mu nie klaszcze, więc on nie wie, czy wykonał dobrą robotę. Ale osobiście uwielbiam teatr, w którym nie ma miejsca na brawa – mówi Marcin Franc. 

Dla widzów musicalowych cisza panująca w teatrze bywa jednak zaskoczeniem, przynajmniej w pierwszej chwili. Magda Żyła (@glowapelnasztuki), kolejna widzka, która podzieliła się ze mną wrażeniami na temat spektaklu, przyznała, że jest przyzwyczajona do żywiołowych reakcji widzów. Refleksja przychodzi jednak szybko, bo jak można oklaskiwać czyjąś żałobę albo kłótnię.

Ten wywołany do tablicy przez odtwórcę roli Gabea brak braw rzeczywiście można uznać za niecodzienne zjawisko w teatrze muzycznym. Jednocześnie, co podkreślali bohaterowie tego tekstu, jest to dla nich jedna z najpiękniejszych form komplementu. Widownia, która na przykład na koniec I aktu jakby na umowę nie zaklaszcze to dowód na to, że historia mocno wgryza się właśnie w świadomość wszystkich osób. 

Weronika Bochat-Piotrowska ma z tym nawet związane wspomnienie: Niedawno po spektaklu spotkałam w metrze koleżankę – kompletnie rozsypaną historią, której doświadczyła na widowni Teatru Syrena. Płakała, łamał jej się głos i była totalnie poruszona. Jej się pootwierały różne rzeczy… dlatego wiem, że ten spektakl ma moc.

 

 

 

 

 

Zdjęcia wykorzystane w tekście są autorstwa Pawła Fabjańskiego (zdjęcia obsady) oraz Michała Hellera (zdjęcia ze spektaklu) i pochodzą z materiałów prasowych Teatru Syrena. 

Przeczytaj także:

Ładowanie...

Masz do mnie romans?

Jeśli chcesz o coś zapytać, podpowiedzieć mi temat,
o którym mogę napisać lub chcesz ze mną porozmawiać,
to pisz śmiało o każdej porze dnia i nocy.

kontakt@jizasykut.pl