Jestem Sykut i kultura była mi pisana

  • 20.10.2024
  • CZAS CZYTANIA: 24 min
Jestem Sykut i kultura była mi pisana

Podobno jestem przeintelektualizowana, z kalendarzem wypełnionym różnymi zajęciami, z chęcią do życia i pasją do działania. Nie wyobrażam sobie mnie bez teatru, muzyki i kultury jako takiej. Zarabiam słowem. Kiedy się uśmiecham, to szczerze, i zawsze mówię, co myślę. Zachwycam się drobiazgami. Lubię mówić ludziom miłe rzeczy – także bez powodu. Potrzebowałam miejsca, w którym pokażę sztukę życia i przeżywania. Cieszę się, że tu jesteś.

Długo zastanawiałam się, jakim rodzajem tekstu zacząć oraz co powiedzieć o sobie. Wywiad był naturalnym wynikiem procesu tentegowania w głowie. Od początku wiedziałam też, kogo poproszę o wsparcie. Gosia Herman od kilku lat prowadzi Projekt Pracownie – wspaniałą inicjatywę, której celem jest popularyzacja polskiego rzemiosła. Poznałyśmy się w pracy, a dziś pokonujemy razem różne straszki i oswajamy się z życiem. Od czasu do czasu tworzymy dream team, by wspólnymi siłami realizować ciekawe projekty.

Poprosiłam Gosię o pomoc także dlatego, że… biedna słuchała o pomyśle na tę stronę od kilku lat, stale zachęcając mnie do podjęcia działania. Między innymi dzięki niej mogę Cię tu dziś gościć. Zapraszam więc na długą rozmowę m.in. o tym:

  • kim jest Sykut;

  • dlaczego w końcu zdecydowałam się na własną stronę; 

  • czemu chcę pisać o teatrze, literaturze, muzyce i kulturze;

  • jaka jest kondycja polskiego teatru;

  • czym chcę się tutaj dzielić. 

Gosia: Podczas przygotowań zastanawiałam się, co sama chciałabym o Tobie wiedzieć, gdybym trafiła na tę stronę. Pierwsze, to… kim jesteś? Jak się definiujesz? Kim jest Sykut?

Sykut: Kim jest Sykut? Jestem absolutną entuzjastką teatru i szerzej kultury. Jestem też – po prostu – człowiekiem. Człowiekiem, który lubi się zachwycać, lubi szukać interesujących rzeczy. Człowiekiem, który od lat twierdzi, że najlepszą i najgorszą rzeczą, jaka go w życiu spotkała, to ludzie. Człowiekiem, który mniej lub bardziej świadomie uprawia sztukę przeżycia oraz przeżywania. Człowiekiem, który lubi rozmawiać i rozkminiać. Człowiekiem, który lubi wywoływać uśmiechalność tym, co pisze i tym, co robi. Człowiekiem, który czerpie dużą przyjemność z obserwowania innych w działaniu.

Do tego z wykształcenia jestem filolożką polską i krytyczką oraz twórczynią przekazów medialnych. Czego – jak się mnie trochę pozna – po prostu NIE DA SIĘ nie zauważyć.

G: A dlaczego warto znać Twój punkt widzenia? Co go wyróżnia w kontekście wszystkiego, co mogę znaleźć w Internecie? Czemu warto pytać o zdanie właśnie Ciebie? 

S: A dlaczego miałabyś tego nie robić?! <śmiech> 

A tak serio… Mam świadomość tego, że teatr, literatura, muzyka, kultura – którymi chcę się tu zająć – są absolutnie niszowe i na dodatek tworzone po to, by odbierać je subiektywnie. Każdy może – a nawet powinien – mieć własne zdanie. Jednocześnie często myślę, że dobrze jest poznać inny punkt widzenia – zwłaszcza gdy jeszcze nieco błądzimy w jakimś temacie, nie bardzo wiemy, gdzie ta rzeka ma swój początek, a gdzie koniec. 

Mam zasadę, że przed pójściem na spektakl nic o nim nie czytam (może poza sprawdzeniem obsady). Idę jako zupełnie czysta karta, bo mam fioła na punkcie tego, żeby samodzielnie wyrabiać sobie zdanie. Wiem jednak, że inni chętnie sprawdzają różne źródła. I między innymi takim źródłem chciałabym być ja. 

Od dłuższego czasu rośnie też we mnie przekonanie, że skoro chodzę do teatru średnio raz na tydzień od wielu lat, to trochę już widziałam, trochę się dowiedziałam i trochę doświadczyłam. Pora wykorzystać ten potencjał. Czuję, że mogę powiedzieć, co czeka widza na danym spektaklu czy czytelnika po lekturze książki. Nawet nie chodzi mi o to czy warto, czy nie warto iść bądź czytać, bo to niech każdy ostatecznie oceni samodzielnie. Po prostu chcę się podzielić moim punktem widzenia – opierającym się z jednej strony na emocjach czy empatii, a z drugiej na technice czy kwestiach bardziej formalnych. Choć teatrologiem nie jestem  i o tym niech każdy pamięta.

G: Zapytam kolokwialnie: co Cię jara i co tu znajdę? Czego – tak naprawdę – mogę tu szukać?

S: Niesamowicie jarają mnie ludzie w teatrze i mówię to w kontekście zarówno postaci danego spektaklu, jak i aktorów, którzy je kreują. Interesuje mnie cały proces tworzenia postaci i dlaczego ten sam bohater w interpretacji różnych osób może być zupełnie kimś innym. Jarają mnie również osoby, które stoją za spektaklami, a tak często o nich zapominamy – bo ich nie widać. 

A co będzie można tu znaleźć? Mam nadzieję, że stworzę na tę stronę dużo dobrego contentu. Pomysły mam, ale teraz [rozmowa odbyła się przed startem strony – przyp. red] trudno mi jeszcze powiedzieć, jaki efekt osiągnę. Podczas pracy nad ideą tej strony w głowie pojawiała mi się myśl, żeby stworzyć tu bezpieczną przestrzeń dla każdego, kto zechce choć na krótką chwilę zatrzymać się w moim świecie. Chcę móc prowadzić tu dialog o kulturze, o ludziach w niej i stworzyć dla innych miejsce, w którym będą mogli poznać to wszystko być może z mniej spodziewanej (albo totalnie wyświechtanej) perspektywy. 

Zależy mi na świadomym i swobodnym przepływie energii między mną a czytelnikami, między mną a twórcami kultury, między mną a towarzyszącymi nam na co dzień emocjami. 

G: Pora na chyba najtrudniejsze pytanie z mojej listy. Czemu według Ciebie w ogóle warto interesować się kulturą? Na świecie dzieje się tak dużo, więc dlaczego to ona jest tym, czego jako społeczeństwo powinniśmy doświadczać? 

S: Na tak postawione pytanie można odpowiedzieć na bardzo wielu poziomach! Kultura – jakby nie patrzeć – towarzyszy nam od zarania dziejów. Wszyscy o tym wiemy, nikogo to nie dziwi. Hieroglify, świętowanie Dionizji, amfiteatry – to wszystko pokazuje nam, że kultura od samego początku pomagała wyrażać to, co niewyrażalne. Pomagała nam przekazywać dalej ważne nauki oraz zrozumieć i przetrawić targające nami emocje. Pomagała nam się zabawić!

Mam też przykład z czasów współczesnych. Pandemia pokazała nam, jak kultura i możliwość tworzenia oraz odbierania sztuki są dla nas ważne. Przy pierwszym twardym lockdownie nagle wszyscy rzuciliśmy się na literaturę, muzykę i teatr. Takie firmy jak Empik czy Audioteka dawały darmowy dostęp do swoich zasobów, a Andrew Lloyd Webber publikował na YouTubie nagrania hitowych musicali, do których stworzył muzykę. Także wielu polskich artystów robiło spotkania live, np. na Instagramie, by w tych dziwnych czasach dzielić się dobrą energią, którą daje obcowanie z kulturą.

Dla mnie teatr, literatura czy muzyka są momentem wytchnienia. Zawsze powtarzam, że jak idę do teatru, to na te kilkadziesiąt minut jestem w zupełnie innym świecie. Oczywiście znajduję tam tematy czy emocje, które – często boleśnie – znam z codziennych zmagań, ale jestem tak pochłonięta rzeczywistością przedstawianą na scenie, że pozwalam sobie na chwilę oderwać się od tego, co zostawiłam na zewnątrz. 

Kultura jest też odzwierciedleniem naszych czasów. W niej odbijają się wszystkie wydarzenia, z którymi się borykamy. Mamy tam wymyślone przez scenarzystę czy reżysera ujęcie ważkich tematów. Powstaje też coraz więcej muzyki zaangażowanej. Dla mnie to powrót chociażby do czasów pierwszych kabaretów typu Kabaret Dudek czy nieco później Kabaret Tey. To pozwala nam spojrzeć na świat z większym dystansem. 

G: Chcesz zainteresować innych kulturą. A skąd właściwie to zamiłowanie wzięło się u Ciebie?

S: Sama często się nad tym zastanawiam! <śmiech> Bo – warto o tym wspomnieć – jako dziecko nie lubiłam czytać! Zmieniła to dopiero moja babcia, która wiedząc, że mam do przeczytania lekturę [O psie, który jeździł koleją – przyp. red.], postanowiła czytać ją razem ze mną. Wtedy nie czytałam jeszcze najlepiej, więc umówiłyśmy się, że najpierw ja przeczytam na głos jeden rozdział, a babcia go opowie, potem się zamienimy. 

Z kolei zamiłowanie do teatru zawdzięczam mojej mamie, bo to ona zabrała mnie na pierwszy WIELKI musical do Warszawy. Jak dziś pamiętam, że to był Piotruś Pan grany wtedy w Teatrze Muzycznym Roma. Co to były za emocje! Jaka zabawa! Nie mogłam wrócić bez kasety z piosenkami. Potem słuchałam ich na okrągło w domu, aż w końcu nauczyłam się tekstów na pamięć. 

Została więc jeszcze muzyka… Tu ponownie kłaniam się moim rodzicom, którzy mieli (i wciąż mają) w domu nie tylko wiele książek, ale także kaset, a z czasem także płyt CD. Wychowywałam się przy dźwiękach piosenek z tekstami Agnieszki Osieckiej, bawiłam się lalkami i nuciłam pod nosem Tolerancję Stanisława Soyki, a potem zasłuchiwałam się razem z tatą np. w Lemon Tree

Ta kultura po prostu była mi pisana.

G: Jak wybierasz tematy, o których chcesz pisać? Świat kultury jest bardzo obszerny. W jaki sposób selekcjonujesz perełki, które opisujesz? Jak działa filtr Sykuta?

S: Zacznę od tego, że to (niestety) nie jest tak, że od razu znajduję te perełki. Gdy pierwszy raz idę na jakiś spektakl, to zazwyczaj nie wiem, czego się mogę spodziewać. Być może mam jakieś ogólne wyobrażenie, bo znam obsadę, styl danego reżysera czy ogólne tendencje teatru. Sam spektakl jest jednak dla mnie niespodzianką. Stawiam na metodę prób i błędów, bo ZAWSZE coś może mnie zaskoczyć. 

A co do filtra… Śmieję się, że najbardziej lubię to, co nieoczywiste. A dorastanie na starych, dobrych i zabawnych kabaretach sprawiło, że współczesne komedie bawią mnie raczej średnio. Dlatego rzadziej wybieram teatr stricte rozrywkowy. I tak, wiem, musical to gatunek bardzo rozrywkowy i lekki, ale nawet w nim moje serce częściej kradną poważniejsze tytuły. 

W teatrze szukam emocji, przede wszystkim tych trudnych, co zresztą widać po spektaklach, które plasują się u mnie na teatralnym podium. Te poszukiwania odbywają się w naprawdę różnych teatrach, bo chcę doświadczać kultury w jej całej okazałości. 

G: Będziesz tylko polecać, czy otwierasz się też na konstruktywną krytykę i dyskusję z czytelnikami?

S: W tej kwestii zasadę mam dość prostą. Jeśli coś zupełnie mi się nie podobało, nie potrafię znaleźć nawet jednej dobrej rzeczy, to po prostu o tym nie piszę. 

Zdecydowanie wolę koncentrować się na tym, co dobre. Ale… jeśli widzę coś, co w ogólnym obrazie jest OK., ale w jakimś fragmencie nie do końca mnie przekonuje albo wzbudza sporo wątpliwości, chętnie się tym dzielę, między innymi dlatego, że liczę na czyjąś kontrę! W końcu nie jestem alfą i omegą, nie jestem wyrocznią. Można ze mną dyskutować i pokazywać inne spojrzenie. Czy je przyjmę, to już inna kwestia. Ale to działa w obie strony – ze mną też nie zawsze trzeba się zgadzać. To jest w porządku.

G: Jak wygląda planowanie Twoich kolejnych publikacji na co dzień? Każdy miesiąc zaczynasz od zapoznania się z repertuarami teatrów i nadchodzącymi wydarzeniami kulturalnymi? Opowiedz mi o tym, jak będzie wyglądała nasza wspólna wędrówka.

S: Na pewno będę Cię prowadzić drogą, której nie mam jasno wytyczonej. Raczej podzielę się z Tobą znanymi mi drogowskazami. Albo wezmę za rękę i pognamy w nieznane!

Raz na jaki czas siadam i przeglądam aktualne repertuary teatrów. Głównie warszawskich, bo do nich mam zdecydowanie najłatwiejszy dostęp z racji miejsca zamieszkania. W ten sposób wypisuję tytuły, które mnie zainteresowały. Następnie w bardzo różnym tempie realizuję tę listę. Po drodze ona też się zmienia. Niektóre spektakle zdążą zejść z afisza, za to pojawiają się nowe, wzbudzające być może nawet większą ciekawość. 

Jednocześnie jestem w miarę na bieżąco z niektórymi teatrami w Polsce, śledzę ich działalność. Jeśli pojawi się coś dla mnie, to sprawdzam, czy świat mi akurat sprzyja. 

Nie stawiam sobie zadań w stylu „w tym roku koniecznie muszę zobaczyć/przeczytać XYZ”. Wiesz, jak to się mówi… Chcesz rozśmieszyć Boga, to opowiedz mu o swoich planach. Czasem po prostu pojawiają się w mojej głowie myśli, żeby np. w tym roku zobaczyć więcej nowych tytułów lub częściej oglądać dyplomy szkół teatralnych. 

A potem obserwuję, jak i dokąd prowadzi mnie życie oraz… kalendarz. 

G: Podobno w każdej dziedzinie są dzieła, które po prostu trzeba znać. Czy planujesz przybliżać czytelnikom także takie pozycje jak np. Dziady w Teatrze Narodowym? Czy, żeby pasjonować się teatrem tak jak Ty, trzeba najpierw nadrobić zaległości? Odrobić „pracę domową”?

S: W jakiś sposób na pewno pojawią się również te wielkie dzieła. Zawsze chętnie mówię: sprawdzam! Do dziś nie mogę odżałować, że nie udało mi się zobaczyć tych 14-godzinnych Dziadów w Teatrze Polskim we Wrocławiu. 

Prac domowych zadawać jednak nie chcę. A spodziewać można się wszystkiego. Jestem otwarta na wiele. Tu, na tej stronie, chcę pokazać, jak wiele kolorów i odcieni ma sztuka. Ile emocji się z nią wiąże oraz ile pracy trzeba w nią włożyć. Realizacja tego celu nie byłaby możliwa, gdybym sama tego nie poznawała. 

Moje treści, jakiekolwiek one będą, mają uczyć, bawiąc, i bawić, ucząc. Mają być drogowskazem dla tych, którzy nie wiedzą, co wybrać. Mają zachęcić, włączyć u czytelników instynkt poszukiwacza i testera. Warto, a nawet trzeba pamiętać, że to będzie mój punkt widzenia. Nie opublikuję prawdy objawionej pod tytułem: ten spektakl JEST dobry. To zdanie raczej będzie brzmiało tak: ten spektakl/książka/kreacja są dobre/niedobre WEDŁUG MNIE.

Albo się to komuś podoba (na co po cichu liczę), albo nie (co rozumiem). 

G: Mimo że moje wyobrażenie jest takie, że będzie to blog kulturalny, to Ty jednak cały czas mówisz o teatrze. Zastanawia mnie więc, co jeszcze z dziedziny kultury może mnie tu spotkać? 

S: To dla mnie zawsze trudny temat. Z wykształcenia jestem filolożką polską, więc wiem (bo mnie do tego przez pięć lat przygotowywano), że mam podstawy, by merytorycznie wypowiadać się o literaturze i ją oceniać. I prawdopodobnie właśnie dlatego jak zadra tkwi we mnie ogromny lęk przed robieniem tego. Cały czas, małymi kroczkami próbuję go przełamać, co może oznaczać, że raz na jakiś czas pokuszę się o napisanie o książkach, które czytam. Bo czytam dużo, choć raczej nie to, czego oczekuje się po absolwentce Wydziału Polonistyki <śmiech>

Ostrzegam wszystkich, że o filmie będzie mało, bo… nie umiem wysiedzieć trzech godzin przed ekranem, mimo że przesiaduję nawet sześć na teatralnej widowni. 

Mam nadzieję, że będzie trochę o muzyce. 

Na pewno nie stworzę jednak (bo nie mam ani takich ambicji, ani kompetencji) tekstów z teorii muzyki, rozpraw naukowych z milionem źródeł. Nie o tym jest dla mnie doświadczanie kultury. Chcę się skoncentrować na ludziach, emocjach, przekazie… Podzielić się tym, w jakim kierunku książka, piosenka czy spektakl poprowadziły moje myśli. 

G: A czym będą się wyróżniać Twoje treści? Co będzie wyznacznikiem tego, że warto tu zostać i przebrnąć przez pierwszy tekst? 

S: Coś mi mówi, że na to pytanie powinni kiedyś odpowiedzieć moi przyszli czytelnicy. Sama jestem ciekawa, co sprawi, że przygotowywane przeze mnie materiały będą dla nich interesujące.

To, co wiem, że wyróżni te teksty, to ja. Mam dość specyficzny sposób pisania i opowiadania historii, ale kocham to robić. Być może dlatego zajmuję się tym zawodowo. 

Mam nadzieję, że moją stronę wyróżni też co innego. Mówię o otwartości, np. na inne i nowe, oraz uważności, czyli dokładnej obserwacji historii czy spotkanych na swojej drodze ludzi. 

Myślę też, że – podobnie jak Ty w Projekcie Pracownie – będę łamać podstawową zasadę web writingu, bo moje teksty będą długie. A przynajmniej większość z nich. 

Takie w tej chwili jest moje przeczucie, ale wszystko wyjdzie w praniu. Podejrzewam, że ta strona i znajdujące się na niej materiały będą dojrzewać razem ze mną. 

G: Powiedziałaś, że kultura to bardzo szerokie pojęcie. Dzięki Tobie dotarłam na spektakle, które były bardzo mocno osadzone w popkulturze. Ich język czy scenografia pomagały przyswoić nawet najtrudniejsze tematy. Jaka jest według Ciebie zależność pomiędzy kulturą wysoką a masową?

S: Całą sobą czuję, że nie ma kultury wysokiej bez niskiej i odwrotnie. Mimo że sama gdzieś naturalnie skręcam chyba w kierunku tej pierwszej, to absolutnie nie mam zamiaru negować istnienia kultury masowej. Ona jest, realizuje potrzeby jakiejś grupy społecznej – i to jest najważniejsze. A dzięki temu, że mamy wolną wolę, możemy samodzielnie zdecydować, co jest dla nas dobre i co napełnia naszą bańkę dobrej energii. 

Nie mam też wrażenia, że jeśli idę doświadczyć kultury wysokiej, to na pewno będzie ona nawiązywać i czerpać z niższej. Z resztą, nawet jeśli, to kultura remiksu lub jej pojedyncze elementy mi nie przeszkadzają. Odwołam się tu do chyba pierwszego spektaklu, na który Cię zabrałam. Były to Wichrowe Wzgórza w Teatrze Studio. W tym przypadku jestem absolutnie zakochana w pomyśle przeniesienia romansowej powieści dziejącej się na przełomie XVIII i XIX wieku w realia kultury stadionowej, dzięki nawiązaniom do kiboli, wykorzystaniu stadionowych przyśpiewek i reklamowych sloganów. 

Czego byśmy nie myśleli, to nasza rzeczywistość też buduje się w ten sposób. My w takim świecie funkcjonujemy, a co za tym idzie – rozumiemy go. Mam też świadomość, że teatr – jak bardzo ambitny by nie chciał być – po drugiej stronie ma widza. Widza, który jest wychowywany na Internecie, od najmłodszych lat ma do czynienia z ogromem intensywnych bodźców, a do komunikacji wykorzystuje bardzo prosty język, emotikony czy memy. Gdzieś ten złoty środek trzeba więc chyba znaleźć, bo to być może pomóc przyciągnąć do teatru i zachęcić do kultury innego typu kolejne pokolenia.

Wydaje mi się, że zgodnie z tą myślą powstał np. musical Romeo i Julia. Józefowicz zdecydował się na osadzenie szkolnej lektury w świecie klubów nocnych, balów charytatywnych i zakupów w drogich butikach. Język także był bardzo współczesny, choć historia Szekspirowska. Pierwsze spektakle odbywające się nie w teatrze, a w olbrzymiej hali Torwaru kusiły scenami z jachtami, motorami, akrobacjami… Nawet teraz, gdy można go obejrzeć już tylko w niewielkim Studio Buffo, twórcy sięgają po nowinki. Dziś jest to już wodny musical w 3D i być może to jeden ze sposobów, by namówić młodych, żeby zainteresowali się kulturą czy samym teatrem.

G: Niektórzy mówią, że ich hobby to oglądanie seriali na platformach streamingowych. Myślisz, że współczesny teatr ma szansę zachęcić ich do wyjścia z domu?

S: Dla mnie teatr nie powinien konkurować z platformami streamingowymi, bo to są absolutnie inne formy wyrazu. Ja też żyję w bańce, w której sporo osób jednak interesuje się kulturą albo jest z nią związanych, więc mogę mieć wypaczone spojrzenie na świat – przyznaję się bez bicia <śmiech>. 

Abstrahując jednak od tej bańki… Teatr bardzo się zmienia. Otwiera się na wykorzystanie nowych technologii. Widać to nie tylko w czołowych teatrach w Polsce, ale także w spektaklach dyplomowych akademii teatralnych. Każde pokolenie wnosi coś nowego, kreuje nowe formy wyrazu. Dokładnie w chwili, w której rozmawiamy, trwa Festiwal Szkół Teatralnych. Część spektakli można zobaczyć online, więc chętnie z tego korzystam. Prawie każdy tytuł poruszał tematy trawiące współczesne społeczeństwo. Jeden z nich pt. Techno Rzeczpospolita – jak głosi opis – był inspirowany antologią 30 lat polskiej sceny techno. Możesz sobie wyobrazić, co działo się na scenie. Podobnie Szklarnia z Akademii Teatralnej w Warszawie. To spektakle, które całym swoim konceptem przeczą mocno zardzewiałym skojarzeniom z teatrem.

G: To jest nagrane?

S: Tak.

G: Czyli to taki Teatr Telewizji w Internecie?

S: Kiedyś ten festiwal odbywał się stacjonarnie, ale jak wiemy pandemia mocno zmieniła naszą rzeczywistość. Obecnie ma formułę hybrydową i część tytułów można obejrzeć nie tylko na scenach łódzkich teatrów, ale także online, w formie nagrania.

To też pokazuje, że teatr jest dostępny. Wychodzi naprzeciw widzowi. Po to między innymi powstaje moja strona, żeby pokazać ludziom, że można.

G: Że można w piątek wieczorem zamiast do kina iść do teatru? 

S: Tak! Wiesz, nie neguję tego, że ktoś lubi chodzić do kina. Ale może na cztery wyjścia do kina raz wybrać teatr.

G: Przed naszą rozmową zrobiłam małe badanie. Zapytałam około dwudziestu osób, które dobrze znam, kiedy ostatni raz były w teatrze. Większość z nich mówiła, że nie była na żadnym spektaklu od pięciu albo sześciu lat. Dlaczego? Bo do teatru chodziło się jeszcze w szkołach, gdy kazali. Bo do teatru to się idzie od wielkiego dzwonu. Bo w sumie to nie wiedzą, na co teraz iść. Trudno ocenić, bez doświadczenia, co ich czeka w tym współczesnym teatrze, a na kanony raczej nie chcą chodzić. To dało mi do myślenia. Przyznaję, że sama, gdybym nie zadawała się z Tobą, nie wiedziałabym, jak się w tym odnaleźć. Wpisać w wyszukiwarkę „kontrowersyjna sztuka teatralna” czy „współczesna sztuka teatralna”? Wstyd przyznać, ale części aktorów, o których mi opowiadasz, nawet nie znam, albo – co gorsza – kojarzę ich z seriali, w których nie zrobili na mnie dobrego wrażenia.

S: Tu Ci przerwę i powiem, że teatr jest świetnym papierkiem lakmusowym dla aktorów. Według mnie, oczywiście, są aktorzy stricte teatralni albo ekranowi. Ale jeśli grają i tu, i tu, to teatr naprawdę potrafi pokazać ich umiejętności, między innymi dlatego, że nie ma dubli, jest żywa materia i żywy widz. 

Jednym z takich przykładów był dla mnie Paweł Małaszyński. Większość mojego pokolenia zna go głównie z roli mecenasa Piotra Korzeckiego z serialu Magda M. Ale to nie był dobry występ. Jego głównym wyróżnikiem było to, że był przystojny, szarmancki, jeździł na motorze i rzucał powłóczyste spojrzenia. Potem zobaczyłam go w spektaklu Berek, czyli upiór w moherze i pomyślałam: „okej, to kupuję”. Byłam oczarowana tym, jak wykreował swoją postać i jak wiarygodny duet stworzył z Ewą Kasprzyk. 

Do dziś pamiętam też, jak zobaczyłam Borysa Szyca w teatrze po raz pierwszy. Szłam mocno sceptyczna, bo też miałam w głowie np. Testosteron. Ale z ogromną przyjemnością oddam cesarzowi co cesarskie, bo Borys Szyc w roli Hamleta jest niesamowity. W spektaklu Psie serce robi niemalże one man show mimo wielu innych osób na scenie. A i tak 99% z nas się po nim tego nie spodziewa.

G: O to właśnie mi chodzi. Wiele lat temu byłam w Och–Teatrze. W spektaklu grał Artur Barciś, którego jak przez mgłę kojarzyłam jedynie z roli kanalarza w Miodowych Latach. W teatrze z kolei był tak przejmujący, tak inny, tak plastyczny! Wtedy uświadomiłam sobie, że nie mogę patrzeć na tego człowieka przez pryzmat jakiegoś serialu. Teatr dał mi poczucie trójwymiarowości tego człowieka. W sumie Marcin Bosak w Rachatłukum też nie był dla mnie takim…

S: Takim Kamilem z M jak Miłość!

G: Dokładnie, Kamilem z M jak Miłość. Gdy zobaczyłam go na scenie, to zupełnie inaczej brzmiał mi jego głos. Do tego gestykulacja i prezencja są zupełnie inne. Wydaje mi też, że teatr przez to, że głównie oglądamy telewizję, kojarzy nam się z czymś przerysowanym. Wydaje mi się, że słowo „teatralne” w odniesieniu do gry, gestów czy sposobu mówienia może być dziś nieco negatywnie nacechowane. 

S: Myślę, że w tym właśnie tkwi błąd. Oczywiście, w teatrze wszystko jest teatralne, bo takie musi być. W teatrze wszystko jest ważne w każdym momencie spektaklu. W końcu grasz nie tylko dla widzów w pierwszym czy drugim rzędzie, ale też dla tych na drugim czy trzecim balkonie. Trzeba więc grać tak, żeby oni zobaczyli i poczuli konkretne emocje, nie widząc wyraźnie twarzy aktora. Z tego powodu bywa, że gesty są bardziej zamaszyste, głosy donośniejsze, ale to dobrze. Dzięki temu widz z końca sali wciąż może odbierać wibracje płynące ze sceny.

Między innymi dlatego przyświeca mi czasem myśl, żeby odczarować to myślenie o teatrze jako miejscu dla wybranych czy o grubych książkach, które z samego faktu swojej objętości na pewno są nudne. To jest przecież podejście mocno średniowieczne i często nieprzystające do rzeczywistości. Chciałabym tym wszystkim osobom, które od pięciu lat nie były w teatrze, trochę ułatwić wybór spektaklu i zachęcić do pójścia do niego. Z czasem może ta strona będzie takim teatralnym Filmwebem.

G: Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Ja na przykład, jeśli już czytam jakąś recenzję książki, to dlatego, że już jestem prawie zdecydowana, żeby ją kupić i szukam potwierdzenia. Ale z teatrem jest inaczej. Prawie każda z tych dwudziestu przepytanych przeze mnie osób powiedziała mi: „Poszłabym/Poszedłbym, ale nie wiem na co”. W jakimś stopniu ludziom chyba towarzyszy też poczucie wstydu na myśl o tym, że tyle lat nie byli w teatrze – wypadałoby w końcu pójść. Wiesz, Ty możesz powiedzieć, że nie chodzisz do kina, bo masz Netfliksa. Z teatrem taka wymówka nie istnieje… Nie masz streamingu, dzięki któremu siedzisz i wszystko na bieżąco nadrabiasz.

S: Była próba!

G: Stworzenia streamingu teatralnego?

S: Tak. Podjęli ją Borys Szyc i Jarosław Kuźniar. Portal nazywał się The Muba. Jeszcze jakiś czas temu można było na niego wejść i tych kilka spektakli, które udało im się nagrać, kupić. Do wyboru były np. tytuł z jedną z popisowych ról Szyca, czyli Psie serce z Teatru Współczesnego albo spektakl Krystyny Jandy Ucho, gardło, nóż. Niestety, projekt umarł. Nie rozwijał się chyba tak, jak było w planach. Bardzo nad tym ubolewam, bo pamiętam swoją myśl, gdy projekt się rodził: „A gdyby tak napisać do nich, że chcę pomóc? Przecież byłoby cudownie móc wziąć w tym udział!”. 

G: Ale umówmy się, wiedziało o tym bardzo małe grono osób, pewnie tych już naprawdę bardzo zainteresowanych tematem. Pozostałe właśnie się o tym dowiedziały. 

S: Dlatego wszystkich Twoich znajomych oraz znajomych znajomych, którzy od pięciu lat nie byli w teatrze zapraszam na stronę! Postaram się pomóc.

G: Zawsze im mówię, że byłam z Tobą na tym albo tamtym i warto, bo Sykut tak twierdzi. Z kolei po tym, co teraz powiedziałaś, zastanawiam się, czy można powiedzieć, że gdybyśmy my jako odbiorcy otworzyli się na to, żeby oglądać naszych aktorów nie w popkulturowych i kasowych produkcjach, to zaczęlibyśmy doceniać rodzime podwórko? Wydaje mi się, że wiele osób nie ogląda polskich filmów, jest dość duża grupa osób, która nie lubi polskich komedii i ma dość powtarzających się nazwisk oraz twarzy. A może to jest trochę tak, że cudze chwalicie, swego nie znacie?

S: Wiesz, to, co ostatecznie oglądamy w kinie jest składową wielu czynników. To nie tylko aktorzy, ale także montażyści, reżyser i milion innych etapów. I na każdym z nich co może pójść nie tak. Dlatego myślę, że to, co my widzimy w kinie, to jest może 5% tego, ile aktorzy włożyli w tworzenie postaci. Dobrym przykładem może być tu chyba Mateusz Damięcki. Co prawda nie oglądałam Furiozy, ale Damięckiego obserwuję go od dłuższego czasu na Instagramie. To, ile on pracy włożył w stanie się Goldenem, sprawia, że zbieram szczękę z podłogi. 

Po zobaczeniu Szyca w teatrze zupełnie zmieniłam myślenie o jego warsztacie aktorskim. Do dziś pamiętam też, jakie wrażenie na scenie Teatru Narodowego zrobiła na mnie Danuta Stenka. Choć tu zaznaczę, że nawet w słabych komediach ona gra dobrze i ciekawie. W teatrze jednak akurat tego dnia zmagała się z chorobą i w scenie długiego monologu niemal się dusiła. Ale wybrnęła, z małą pomocą Mateusza Rusina, który wparował śmiesznym krokiem na scenę, trzymając plastikowy kubek z wodą. I to wszystko w jakiś sposób grało z konwencją spektaklu, a to – jak się domyślam – nie jest najprostszym zadaniem. Myślę, że takie sytuacje również pokazują kunszt aktorski i ich świadomość historii, świadomość pracy na scenie i ze sobą. 

Jak oglądam Thrill me, czyli ostatni spektakl, na który Cię zabrałam, to za każdym razem – a widziałam go już chyba pięciokrotnie – dostaję zupełnie inną energię, zupełnie inny spektakl. Jest to możliwe m.in. dzięki temu, że to nieco bardziej niszowa produkcja, ale też Maciek Pawlak i Marcin Januszkiewicz mają niesamowitą uważność na tę drugą osobę. Każda zmiana u jednego generuje zmianę u drugiego. Wiadomo, za pierwszym razem nie widzisz tego w ten sposób, ale ja, gdy oglądam ich trzeci, czwarty czy dziesiąty raz, to reaguję na wszystkie niuanse. To niesamowite, jak oni się bawią, pozostając w swoich rolach. 

G: To uważasz, że trzeba chodzić na każdy spektakl co najmniej dwa razy, żeby tego doświadczyć?

S: A skąd! Od tego jestem ja, robię to w Twoim imieniu. A potem opowiadam o tym, dzięki czemu – mam nadzieję – zwracam Twoją uwagę na wiele drobnych rzeczy, na które być może byś nie spojrzała. 

Choć nie ukrywam, że czasem warto iść dwa razy. Czasem w pewien sposób wymusza to też sama sztuka. 

G: Co masz na myśli?

S: W Teatrze Studio był wystawiany, niestety bardzo krótko, spektakl Wiosna. Scena była ustawiona na środku, widzowie siedzieli po jej obu stronach. Trochę tak jak w Och–Teatrze. I kilka minut po rozpoczęciu spektaklu podnosiła się wielka ściana z dykty, która dzieliła przestrzeń na pół. W zależności od tego, po której stronie siedziałaś, dostawałaś tę samą historię opowiedzianą z innej perspektywy. Co ciekawe – cały czas słyszałaś przebitki z tej strony, której nie widzisz. Niesamowicie działało to na wyobraźnię. Był to też popis aktorski Marcina Bosaka i Łukasza Simlata, ale od tego, po której stronie usiadłaś, zależało to, którego z nich dane Ci będzie obserwować. Simlat jest zresztą kolejnym przykładem aktora, którego wielobarwność dostrzegłam właśnie w teatrze. Dzięki temu mam też większą ochotę testować inne formy z jego udziałem. Także filmy.

G: Mam też pytanie o to, co Ty czytasz, kogo słuchasz? Nie chodzi mi jednak o osoby wykonujące daną sztukę, raczej o osoby, które też trudnią się oceną tego, co dzieje się w polskiej kulturze. Kogo uznałabyś za swój autorytet?

S: Przyznam szczerze, że nie mam kogoś takiego, kogo śledzę regularnie. Wszystko jest dla mnie albo zbyt ogólne, albo zbyt techniczne i naukowe. Jasne, zaglądam do miesięcznika Teatr, do Didaskaliów czy do Notatnika Teatralnego, a to nie są raczej pisma dla laików. Robię to jednak rzadko. Chyba po prostu wolę kierować się swoją intuicją, iść i sprawdzić empirycznie. Liczba obejrzanych już przeze mnie tytułów na pewno w tym pomaga.

Lubię też po prostu dyskutować z ludźmi, którzy są blisko teatru. Nawet moja wrodzona nieśmiałość nastawia uszy, gdy mam okazję porozmawiać z osobą tworzącą kulturę. Ma to dla mnie dużą wartość, chyba nawet większą niż jakiekolwiek opracowania naukowe. Sama wiesz, że na studiach, które obie kończyłyśmy, można naczytać się wielu prac tego typu. I choć rozumiem ich istnienie, nie mogę uznać, że ich lektura była czymś, co przychodziło mi łatwo, a treść zmieniała moje życie.

Ale dobra, żeby nie być taką Zosią Samosią… Jacek Mikołajczyk, dyrektor artystyczny w warszawskim Teatrze Syrena, jest kimś, kto na pewno może imponować wiedzą musicalową. Chętnie się nią zresztą dzieli. Kilka dni temu [13.05.2022 r. – przyp. red.] premierę miał jego podcast Nawet lubię musicale – do znalezienia m.in. w serwisie Spotify. Istnieją też fantastyczne Podcast o teatrze oraz Drozdowisko. 

G: To całkiem mądre! Wydaje mi się, że atutem takiej strony jak Twoja może być jej przystępność. Kinomani powiedzą pewnie, że sprawdzają Filmweb, ale miłośnicy teatru? Dla nich chyba nie ma takiego oczywistego miejsca. 

S: Najbardziej przystępne są chyba właśnie różne blogi kulturalne, które można znaleźć. Większość z nich ogranicza się jednak głównie do musicali. Mój pomysł zakłada ciut więcej, choć nie powiem, musicale mają ważne miejsce w mojej duszy.

Lubię myśleć, że potrafię pisać o kulturze w miarę przystępny i ciekawy sposób. Że takimi tekstami dotrę m.in. do osób takich jak Ty czy Twoi znajomi, które na przykład o teatrze wiedzą niewiele. Towarzyszy mi jednak delikatny lęk, że nie trafię z tymi poleceniami. Sama wiesz – zawsze Ci mówię, że trochę się boję, czy Ci się spodoba, a potem od razu pytam, jak było.

W ogóle czasem sobie myślę, że chciałabym być takim człowiekiem teatru i kultury do zadań specjalnych i w ten sposób odczarować wizję teatru niedostępnego, do którego trzeba się wystroić, bo kojarzy się z wielkim wyjściem. Mówię to z pozycji osoby, która chodzi do niego często i bywa, że w wyjściowych dresach. A najczęściej w jeansach. Chciałabym pokazać, że teatr to miejsce dla każdego, kto ma w sobie choć odrobinę wrażliwości i chciałby doświadczyć czegoś innego. Chcę każdej osobie, która trafi na moją stronę, pokazać, że kultura jest piękna, różnorodna i warta uwagi. Zrobię to jednak po mojemu – moim językiem, przefiltruję przez moją wrażliwość oraz moje zainteresowania. Dlatego mam nadzieję, że uda mi się tu oddać głos nie tylko spektaklom czy aktorom, ale także wielu osobom, bez których teatr by nie powstał, a zazwyczaj się o nich nie mówi. 

Bardzo chciałabym stworzyć miejsce, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Ciekawe spojrzenie, kierunek wyboru, dobrą energię… Może też podzieli się w komentarzu wrażeniami. To byłoby niesamowite! Jakiż to jest potencjał do otwartych i konstruktywnych dyskusji.

G: Na koniec zostawiłam sobie pytanie: po co ten blog? Ale chyba już sama po tej rozmowie byłabym w stanie na nie odpowiedzieć. Mam więc nadzieję, że Twoją stronę będą obserwować m.in. tacy jak ja. I że do swojego stałego repertuaru rozrywek dodadzą teatr, bo jak widać dzieje się tam dużo. 

S: Dzieje się dużo i pięknie! 

G: Jak się przygotowywałam do tej rozmowy, mocno zastanawiałam się też nad tym, co ludziom przeszkadza w bywaniu w teatrach.

S: Pieniądze?

G: Niby tak, ale przecież wydajemy jakieś 80 zł na to, żeby pójść na imprezę do modnego klubu. Zresztą nawet wyjście do kina w dwie osoby nie wypada jakoś dużo taniej niż wizyta w teatrze. 

S: Ale o teatrze wciąż myślimy jako o rozrywce ekskluzywnej, jako o drogiej przyjemności. 

G: To prawda, w sumie nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak wejściówki. Znowu – Ty mnie uświadomiłaś. 

S: A wiedzieć warto, bo czasem jest tak, że płacisz np. o połowę mniej, a miejsce znajdziesz nawet w pierwszym rzędzie. 

 G: Czyli Sykut mówi, że teatr to nie tylko siermiężne kostiumy, aranżacje, przerysowana gra aktorska i wstęp tylko w eleganckich sukniach i smokingach. To w pewnym sensie nasza codzienność. 

S: Otóż to!

 

 

 

Rozmawiała: Gosia Herman
Redakcja: Beata Kaźmierczak

Przeczytaj także:

Ładowanie...

Masz do mnie romans?

Jeśli chcesz o coś zapytać, podpowiedzieć mi temat,
o którym mogę napisać lub chcesz ze mną porozmawiać,
to pisz śmiało o każdej porze dnia i nocy.

kontakt@jizasykut.pl